Być może mam wygórowane oczekiwania wobec studentów, ale z rosnącym smutkiem obserwuję jak z roku na rok coraz trudniej jest mi z nimi nawiązać kontakt na gruncie historii oraz literatury. Podczas wykładów, ćwiczeń i seminariów często odwołuję się do dosyć elementarnej wiedzy w tym zakresie, którą powinni przecież wynieść ze szkoły średniej, ale bardzo rzadko spotykam się z pożądanym odzewem.

Jeszcze kilkanaście lat temu cytując związane tematycznie z zajęciami fragmenty z "Antygony", "Hamleta", "Dziadów", "Kordiana", "Wesela", czy "Wyzwolenia" i pytając o ich źródło mogłem być pewien, że usłyszę właściwą odpowiedź od wielu osób. Podobnie było z przywoływanymi wielkimi postaciami oraz ważnymi wydarzeniami z historii, zwłaszcza najnowszej. Sporo studentów potrafiło także wykazać się zrozumieniem, dlaczego łączę właśnie tych bohaterów i te fakty z omawianymi zagadnieniami z zakresu filozofii.

Dzisiaj jest, niestety, znacznie gorzej. Na wszelki wypadek, kiedy nie uzyskuję odpowiedzi na pytanie o pochodzenie danego cytatu bądź o rolę, jaką ktoś o głośnym nazwisku odegrał w historii, pytam młodych ludzi, czy mieli lekcje na ten temat w liceum i słyszę, że tak, ale to było już dawno, więc wyrzucili z pamięci jako jej niepotrzebne obciążenie.

Tłumaczę im wtedy, że skoro studiują na uniwersytecie, to nie powinni zawężać się wyłącznie do przedmiotów kierunkowych, chociaż one są oczywiście najważniejsze. Człowiek z dyplomem ukończenia wyższej uczelni musi być jednak nie tylko fachowcem w wybranej przez siebie dziedzinie, lecz także dysponować ogólną wiedzą, kulturą i ogładą.

Wiem, że w epoce internetu królują powierzchowność oraz niechęć do zagłębiania się w to, co jeszcze dla mojego pokolenia stanowiło naturalną, codzienną pożywkę intelektualną i duchową. Od ludzi zdobywających wyższe wykształcenie wolno jednak domagać się zakorzenienia w cywilizacyjnych oraz w kulturowych archetypach, w historii (zwłaszcza, ale nie wyłącznie ojczystej), a także w wielkiej literaturze, szczególnie rodzimej.

W miarę moich możliwości staram się ich do tego przekonywać, ale jest to zazwyczaj przysłowiowa orka na ugorze. Nie zamierzam jej jednak zaprzestać, bo również tak rozumiem swoje powołanie nauczyciela akademickiego. A może z zasianych ziaren wyrosną jednak w przyszłości dorodne owoce?