Wyniki wyborów w Stanach Zjednoczonych nikogo nie mogły zaskoczyć. To, że republikanie odzyskają kontrolę nad Izbą Reprezentantów było pewne. Można było co najwyżej zastanawiać się, czy i Senat nie przejdzie w ich ręce. Gdyby wybory obejmowały wszystkie a nie tylko 37 miejsc w izbie wyższej, prawdopodobnie zresztą tak właśnie by się stało. Rozmiary zwycięstwa republikanów dają powody do optymizmu, nawet w kraju tak silnie zdominowanym przez media, tak silnie spolaryzowanym, demokracja żyje i ma się nieźle.

Proces odwrotu od "Obamomanii" rozpoczął się w Ameryce już jakiś czas temu i wyborczy wtorek był tylko potwierdzeniem nieuniknionego. Amerykanie kolejny raz w swojej historii odrzucili agresywnie liberalną obyczajowo ideologię, której realizacja okazała się priorytetem administracji Baracka Obamy. Wyborcy zażądali realizacji obietnic, które mają dla nich znaczenie, a nie zaspokajania ambicji takich czy innych środowisk, których problemy są dla przeciętnych Amerykanów nieistotne. Obama obiecywał zmianę, ale wyborcy tej zmiany, na której im zależało, nie zauważyli. Wręcz przeciwnie, poziom agresji w polityce wzrósł, a prezydent przez drugi rok swojej kadencji zajmował się głównie krytyką opozycji. Osamotniona na liście wypełnionych obietnic reforma opieki zdrowotnej została przeforsowana metodą "na rympał" bez prób porozumienia się z republikanami i przez to wciąż budzi poważne kontrowersje.

Demokratyczne procedury pozwoliły teraz wyborcom pokazać Obamie żółtą kartkę, a republikanie, jeszcze dwa lata temu "niewybieralni" teraz odzyskali część władzy. Obama może skorzystać z przykładu Billa Clintona, który po podobnym zimnym prysznicu w 1994 roku zdołał przesunąć się do centrum na tyle, że dwa lata później zdecydowanie wygrał reelekcję. Może też pójść na wojnę z Kongresem. To, którą możliwość wybierze, zapewne zdecyduje o jego wyniku za dwa lata. Nie może jednak liczyć na aksamitne stosunki z rebublikanami, którzy już zapowiadają, że zablokują jego sztandarowe projekty.

To była kampania całkowicie skoncentrowana na sprawach wewnętrznych. Jakkolwiek zaskakujące może się to wydawać w kraju prowadzącym wciąż dwie wojny, polityka zagraniczna pozostała na marginesie zainteresowania wyborców. Mimo to, sprawy, o których rozstrzygali Amerykanie mają dla nas istotne znaczenie. Choć wyniki wyborów nie przekładają się bezpośrednio na amerykańską politykę zagraniczną, republikanie będą mieli w tej dziedzinie znacznie więcej do powiedzenia. To szansa na powrót do bardziej wyważonej polityki, w której propagandowe gesty w rodzaju "resetu" w stosunkach z Rosją, czy rezygnacji z budowy tarczy antyrakietowej w Polsce i Czechach ustąpią pola systematycznemu programowi budowy bezpieczeństwa Ameryki i Europy.