O tęczę na warszawskim placu Zbawiciela upomniał się wczoraj Instytut Adama Mickiewicza, który - jak się okazuje - jest jej właścicielem. Jak rozumiem, ta rządowa instytucja wydała na to dzieło pieniądze. Wydaje mi się to o tyle dziwne, że IAM powołano do propagowania polskiej kultury za granicą, tęczę ustawioną najpierw w Brukseli trzeba było więc raczej tam zostawić. Jeśli już ściągnięto ją do kraju, to ktoś może powiedzieć, że akcja spalenia tęczy pomogła Instytutowi zrealizować misję. Dopiero teraz zdjęcia owej instalacji mogły znaleźć miejsce w zagranicznych serwisach informacyjnych.

By było jasne. Pomysł zbudowania na placu Zbawiciela tęczy jako symbolu tolerancji i pojednania był od samego początku głupi, albo nieszczery. Głupi, jeśli ktokolwiek faktycznie liczył, że takim symbolem będzie. Nieszczery, jeśli deklarując to, od początku liczył na kontrowersje.

Podobnie krytycznie oceniam jednak podkładanie pod tęczę ognia. W państwie prawa nie ma potrzeby walczyć ze "sztuką" ogniem. Trzeba budować instytucje, które rozumieją, że z pieniędzy podatników powinny finansować sztukę, która buduje naszą wspólnotę, a nie ją dzieli. Życie często jednak nadaje pewnym działaniom sens wykraczający poza zamierzenia twórców. I nie sposób oprzeć się wrażeniu, że spalenie tęczy w pewnym stopniu dopełniło happening, który całkiem trafnie oddaje pewne aspekty naszej rzeczywistości.

Niezmiennie bawią mnie pytania obrońców tęczy o to, dlaczego nikt nie postrzega jej w pierwotnym kontekście przymierza Boga i człowieka, dlaczego uznajemy ją za tylko i wyłącznie symbol ruchów gejowskich. No cóż, owe ruchy przez ostatnie dziesięciolecia wykonały ciężką i imponującą pracę, by tak właśnie tęczę postrzegano. Zawłaszczyły ją jak świat (zachodni) długi i szeroki. Trudno odmówić im tu sukcesu. I tylko dlatego, że tak się ją także w Polsce postrzega, została na placu Zbawiciela zbudowana, kilkakrotnie spalona i odbudowana. I tylko dlatego o niej mówimy.

Tęcza miała być instalacją czasową. Dla każdego, kto jednak realnie ocenia sytuację polityczną w naszym kraju jest oczywiste, że od wczoraj jej czasowość uległa zatarciu. Pani prezydent Warszawy zadeklarowała, że miasto będzie odbudowywać tęczę tyle razy, ile to będzie konieczne. To można rozumieć tak: jeśli tęcza ci się nie podoba, do placu Zbawiciela się nie zbliżaj. Już widać zresztą, jak ustawia się tam kolejka rozmaitej maści aktywistów, którzy będą przekonywać, że bez tęczy życia sobie w Warszawie nie wyobrażają i gotowi są się do niej przykuć, byle została.

Tęcza więc zostanie. Za rogiem zaś będą czekać zakapturzeni młodzieńcy z pochodniami. I tak w koło Macieju. Co jakiś czas czekają nas syreny straży pożarnej, kolejne oburzone bicie piany i... kolejne wydatki na sztukę z plastiku. Bez sensu.

Mam więc propozycję. Dołóżmy trochę pieniędzy (może dorzucą się zdeklarowani na Facebooku zwolennicy i przeciwnicy tęczy) i zbudujmy ultranowoczesną tęczę na miarę naszych możliwości. Pokrytą nie plastikowym kwieciem, ale ekranami, które mogą wyświetlać nie kilka, ale miliony kolorów. I wykorzystajmy ją nie do propagandy, czy przekonywania się na siłę, ale w taki sposób, w jaki jeszcze nikt tego nie robił.
O co mi właściwie chodzi? A o to, że tęcza jeśli już musi być (a wyraźnie musi), może być czymś naprawdę oryginalnym, może wyświetlać coś na kształt googlowych doodli na dany dzień, internetowe memy, komunikaty, elektroniczne graffiti. Może jak Empire State Building w Nowym Yorku podświetlać się w barwy narodowe, jak stadion w Monachium w barwy drużyn piłkarskich, może być czasem patetyczna, a często zabawna. Z jednej strony może być inna, niż z drugiej. Raz może bawić jednych, raz drugich. I owszem czasem może być nawet w tęczowych barwach.

O tym, co się na niej znajdzie mogą decydować w głosowaniu internauci, "społecznościowcy" spod znaku takiego lub innego portalu. O to, by była przyzwoita, na odpowiednim poziomie i naprawdę różnorodna może dbać specjalna "pluralistyczna" komisja. Że to się nie uda? A co szkodzi spróbować?

Chcecie okładać się cepem o tęczę, którą albo ktoś spali, albo jeśli przetrwa, za chwilę będzie brudna i brzydka? A bądźmy przez chwilę rzeczywiście nowocześni i wymyślmy coś takiego, z czym naprawdę większość nas zechce się identyfikować. Symbole miasta nie muszą być duże. Muszą tylko nieść za sobą coś... A gdy w przyszłe narodowe święta "tęcza" zaświeci na biało-czerwono żaden marsz jej nie zagrozi.