Od razu przyznam się, że lubię spokój ciszy przedwyborczej. Powiem więcej, najchętniej utrzymywałbym ciszę także po wyborach. Powiedzmy przez... dwie doby. Żeby ci, co wygrali już ostygli, a ci co przegrali, grzecznie odsunęli się lub wrócili do drugiego szeregu. Wszystko wskazuje też na to, że po to, by głosować rzeczywiście w zgodzie z własną opinią, powinniśmy ciszę przedwyborczą… przedłużyć, wprowadzać ją co najmniej trzy doby przed głosowaniem.

Zanim wyjaśnię o co chodzi, przyznam też od razu, że w ogóle nie miałbym nic przeciwko oświeconej władzy, która nie wymagałaby wybierania, ale rządziła mądrze, sprawiedliwie i dla dobra nas wszystkich. Wtedy przyjemnej ciszy byłoby więcej. Niestety, mimo, że trudno opędzić się od płynących z różnych stron gorączkowych zapewnień, że właśnie w czasach rządów takiej władzy żyjemy, nie podzielam tego optymizmu i wciąż uważam wybory i poprzedzającą je kampanię za konieczne.

O co więc chodzi z tymi trzema dobami? Badania naukowców z South China Normal University, opublikowane właśnie w czasopiśmie "Psychological Science" wskazują, że wpływ grupy na nasze indywidualne decyzje nie jest wieczny, mija mniej więcej po trzech dniach. Choć chcemy postrzegać się jako osoby suwerenne w myśleniu, większość z nas w większym lub mniejszym stopniu podlega wpływom otoczenia. Pod jego naciskiem zwykle modyfikujemy swoją opinię tak, by była bliższa temu, co myśli grupa. Na szczęście efekt nie jest nieodwracalny. Jak twierdzi jeden z autorów badań, Rongjun Yu, społeczne oddziaływanie pozostaje efektywne tylko przez ograniczony czas. Z wpływem kampanii wyborczej jest zapewne tak samo.

Chińczycy chcieli sprawdzić, jaki efekt tu dominuje. Czy poddajemy się wpływom z konformizmu, bo chcemy należeć do większości i obawiamy się ryzyka odrzucenia, czy rzeczywiście dajemy się przekonać i przyjmujemy narzucaną nam opinię jako własną. Wydaje się, że rzeczywiście dajemy się przekonać, choć na krótko.

W eksperymencie uczestniczyło 200 studentów, którym pokazywano zdjęcia 280 kobiet i proszono o ocenę ich atrakcyjności w skali od 1 do 8. Po każdej ocenie pokazywano im rzekomą uśrednioną ocenę innych uczestników testu. Gdy w kolejnych dniach powtarzano eksperyment, uczestnicy wyraźnie korygowali swoje wskazania, zbliżając się to tego, co przekazano im jako opinię innych. Efekt był zauważalny, jeszcze dzień, nawet trzy po pierwszym teście, potem zanikał. Na tej podstawie badacze wysnuli wniosek, że po trzech dniach zaczynamy znów myśleć po swojemu i wyzwalamy się spod wpływu otoczenia. Nie wiadomo jeszcze, dlaczego granicą miałoby być akurat trzy dni, czy efekt ma jakieś neurologiczne podłoże i czy - ewentualnie - i nim można by manipulować.

Tak czy inaczej, choć nie można wykluczyć, że po trzech dniach spokoju i my bylibyśmy w stanie głosować w pełni na swój własny rozum, tym razem i tak już przepadło. Może następnym razem. Okazji nie braknie. Ja przy okazji deklaruję, że do niedzielnego wieczora nikogo nie polubię. Nie chciałbym (zgodnie z wykładnią PKW) nieopatrznym polubieniem doprowadzić do złamania. Przecież lubię ciszę.