Odpowiedź na to pytanie może być prosta lub złożona. Prosta brzmi: o wszystko. Złożona mówi, że... o jeszcze więcej. Permanentny stan konfliktu wkracza w naszym kraju w kolejny etap i - jak to często bywa - ów kolejny etap staje się ku zaskoczeniu przynajmniej części z nas jeszcze bardziej przykry od wcześniejszego. Sprawa kryzysu związanego z falą uchodźców nie jest tu ani pierwsza, ani - niestety - ostatnia. Od wielu wcześniejszych podszczypywanek, różni ją jednak to, że jest naprawdę ważna.

Odpowiedź na to pytanie może być prosta lub złożona. Prosta brzmi: o wszystko. Złożona mówi, że... o jeszcze więcej. Permanentny stan konfliktu wkracza w naszym kraju w kolejny etap i - jak to często bywa - ów kolejny etap staje się ku zaskoczeniu przynajmniej części z nas jeszcze bardziej przykry od wcześniejszego. Sprawa kryzysu związanego z falą uchodźców nie jest tu ani pierwsza, ani - niestety - ostatnia. Od wielu wcześniejszych podszczypywanek, różni ją jednak to, że jest naprawdę ważna.
Sala sejmowa /Bartłomiej Zborowski /PAP

Gdyby spojrzeć na oficjalne stanowiska rządu i opozycji z pewnego dystansu, można było uznać, że jeśli nawet nie są sobie bliskie, to przynajmniej nie sprzeczne. Obie strony deklarują, że nie należy odwracać się od problemu, trzeba zagrożonym ludziom pomóc w taki sposób, by nie narażać bezpieczeństwa Polaków. W normalnych warunkach byłby to jakiś punkt wyjścia do rozmowy. Debata sejmowa polem do dyskusji jednak nie była, bo nikomu na niej nie zależało.

Pani premier Ewa Kopacz z każdą chwilą okazuje się coraz bardziej pilnym uczniem Donalda Tuska. Jestem przekonany, że wypełnia wszelkie nadzieje swego pryncypała, jeśli idzie o poziom antyPiSowskiej histerii. Być może nawet z nadwyżką. I właśnie objawem tej histerii były - zapewne pilnie wypracowane w jakiejś spindoktorowej głowie - słowa o obrońcach życia, którzy wyceniają życie na pieniądze, wychodzeniu z Unii itd. Ta retoryka, jeśli znajduje posłuch, to już chyba tylko w żelaznym, ale to najbardziej żelaznym elektoracie PO. Najwyraźniej Pani Premier widzi, że to wszystko, co jej pozostało.

Z kolei Jarosław Kaczyński wraz z całym swoim środowiskiem za wszelką cenę unika przed wyborami czegokolwiek, co mogłoby nawet w przybliżeniu przypominać jakiekolwiek-choćby-nawet-najmniejsze-zbliżenie-z-PO. Dlatego sformułował swoją - jedyną w tej dyskusji konkretną - propozycję tak, by rząd przypadkiem nie mógł jej poprzeć (nie żeby od razu chciał) i spokojnie można było okopać się na z góry upatrzonych pozycjach. Dystansowanie się od obecnej władzy jest wyraźnie postrzegane w PiS jako skuteczny sposób optymalizacji poparcia przed wyborami. Wiele wskazuje na to, że w zderzeniu z histerią, może to być sposób słuszny.

Problem w tym, że czas nie stoi w miejscu. Obserwacja tego, co się w Europie i wokół Europy dzieje pozwala przewidzieć, że gra nie idzie już o 120, czy 160 tysięcy uchodźców. Tych, którzy już w granicach Unii są jest znacznie więcej i zapewne prędzej, czy później trzeba będzie tu miejsce dla nich znaleźć. Biorąc pod uwagę nadciągającą zimę, raczej prędzej. Kluczowe znaczenie ma więc pytanie, co dalej, jak zatrzymać kolejne fale uchodźców, które mogą już iść w miliony, jak pomóc tym ludziom tam, gdzie w tej chwili żyją. I właśnie na te pytania Europa musi sobie i światu teraz odpowiedzieć. Polska, przynajmniej do wyborów, nie wygląda na zdolną do udziału w tej debacie.

Tymczasem nie tylko od kształtu ostatecznych rozwiązań, ale i od sposobu, w jaki te rozwiązania zostaną wypracowane, zależy w Unii Europejskiej bardzo wiele. Być może nawet wszystko. Niech więc te niespełna sześć tygodni do wyborów minie jak najszybciej. Może odzyskamy potem zdolność działania. Może nie będzie jeszcze za późno.