Świat zasmucił się zgodnie na wieść o śmierci Stephena Hawkinga, bez wątpienia najpopularniejszego naukowca naszych czasów, uchodzącego - co oczywiście dyskusyjne - za najtęższy umysł współczesności. Zasmucili się i ci, którzy doceniali jego wkład w nasze pojmowanie czarnych dziur, czy początków Wszechświata jak i ci, którzy kompletnie nie rozumieli czego dotyczyła jego praca, ale cenili siłę woli mądrego człowieka, który nie pozwolił, by ciężka choroba mogła go pokonać. Hawking był postacią wyjątkową, której szeroka sława miała zapewne wiele przyczyn. Z całą pewnością nie był sławny z powodu tego, że był sławny, moim zdaniem raczej dlatego, że był jedyny w swoim rodzaju i miał... wielkie poczucie humoru.

Miałem przyjemność spotkać go w swoim życiu dwa razy. Pierwszy raz przed uroczystością otwarcia po modernizacji planetarium w centrum Londynu, bodajże w lipcu 1995 roku. Byłem wtedy w takiej trochę przejściowej fazie między fizyką a dziennikarstwem a trafiła mi się okazja na prawdziwy small talk z geniuszem. Ani wywiad, ani rozmowę, ale właśnie small talk w korytarzu przed salą, gdzie miały się odbywać główne uroczystości. Zagadnąłem, on po chwili odpowiedział, zagadnąłem znowu. Jedyne co dziś pamiętam to moje pytanie o to, czy nie wybiera się z wizytą do Polski, chwilę postukiwania i odpowiedź, że był w Polsce i w najbliższym czasie nie ma planów kolejnego wyjazdu. Mówię o postukiwaniu, bo wtedy jego komputer, sterowany jeszcze ręką z pomocą prostego joysticka wydawał takie stukające odgłosy. 

Drugie spotkanie, a właściwie dwa spotkania nastąpiły w 1999 roku, na konferencji w Atlancie, z okazji 100-lecia Amerykańskiego Towarzystwa Fizycznego. Był to wielki, międzynarodowy zjazd - jak to wtedy określano - w stulecie fizyki, na który zaproszono kilkudziesięciu - nie pamiętam dokładnie ilu, ale dobrze ponad 40 - laureatów nagród Nobla. A jednak to właśnie Hawking, mimo że nagrody Nobla nigdy nie dostał, był bohaterem imprezy. Miałem okazję być na jego uroczystym wykładzie i bardziej kameralnej już konferencji prasowej. Nie pamiętam już nawet, o co wtedy pytałem, tradycyjnie dziennikarzy poproszono, by pytania przesłali wcześniej. To umożliwiało Hawkingowi wpisanie odpowiedzi w komputer i zdecydowanie przyspieszało konferencję. Podobnie, jak w przypadku wykładu, przygotowane kwestie były wygłaszane z charakterystycznymi przerwami. Jak rozumiem, były potrzebne, by uruchomić kolejne zdanie, ale dla odbiorców były często okazją, by wybuchnąć śmiechem. Sam Hawking nie stronił przy tym od - przygotowywanych na bieżąco - dygresji. 

Wspominam te drobne, choć osobiście dla mnie ważne okazje, bo moim zdaniem podsumowują obraz, jaki dla postronnych osób Stephen Hawking wokół siebie roztaczał. Za który bardzo go lubiano. Był ciepły, przyjazny, jeszcze wtedy w miarę dostępny, piekielnie przy tym inteligentny i - właśnie - dowcipny. Ten obraz na zewnątrz zapewne przykrywał trudną rzeczywistość, jak towarzyszyła mu w życiu prywatnym i zawodowym, ale był czymś, co przyciągało i tych, którzy wiedzieli tylko, że jest geniuszem, jak i tych, którzy choć znali pojęcia, którymi się posługiwał. Mimo że jego prace mało kto naprawdę rozumiał, jego najgłośniejsza książka "Krótka Historia Czasu" stała się światowym bestsellerem i choć podobno niewielu z jej nabywców ją w ogóle przeczytało, jej tytuł będzie pamiętany. Podobno swoje niektóre wykłady rozpoczynał stwierdzeniem, że jak rozumie, osoby na sali "Krótką Historię Czasu" przeczytały i zrozumiały. Odpowiadał mu niezmiennie głośny wybuch śmiechu. Ja sam mam tę książkę w wersji ilustrowanej. Może pora ją wreszcie skończyć...

Trzeba przyznać, że Hawkingowi zdarzało się też mylić, czasem spektakularnie. Do legendy przechodziły kolejne zakłady, które przegrywał. Pomylił się między innymi w gorącym sporze z Peterem Higgsem, autorem teorii dotyczącej istnienia, nadającego cząstkom masę, bozonu Higgsa. Panowie pokłócili się, bo Hawking od połowy lat 90. twierdził, że owego bozonu znaleźć się nie da, a 10 lat później utrzymywał, że powstający w CERN Wielki Zderzacz Hadronów można byłoby lepiej wykorzystać do poszukiwań czego innego. Czas i eksperyment przyznał rację Higgsowi, cząstkę odkryto, wtedy Hawking przyznał w BBC, że przegrał zakład i stracił sto dolarów. Założył się nie z samym Higgsem zresztą, ale z Gordonem Kanem of Michigan University. Uznał jednak przy okazji, że w chwili odkrycia tego bozonu fizyka stałą się... mniej interesująca, a sama cząstka może stać się kiedyś przyczyną zniszczenia Wszechświata. Sam Higgs miał wcześniej powiedzieć, że z Hawkingiem trudno się dyskutuje, bo uchodzą mu na sucho wypowiedzi, których nie darowano by nikomu innemu, a status gwiazdy daje mu wiarygodność, której inni nie mają. Trudno się z tym nie zgodzić. Panowie w końcu zresztą jakoś tam się pogodzili. 

Aha, miało być o najważniejszej radzie Hawkinga. Moim prywatnym zdaniem, oczywiście. Był człowiekiem o silnym charakterze, opinie, często bardzo stanowcze, wygłaszał chętnie i często. Szybko się rozchodziły i były obficie cytowane, bo zwykle przedstawiał je w postaci błyskotliwych, ale zwięzłych zdań, które zostają w pamięci. Mnie zapadły w pamięć te z jego opinii, które sugerowały, byśmy nie igrali z obcą inteligencją. Miał tu na myśli i ewentualne obce cywilizacje, przed którymi lepiej byłoby się raczej ukrywać i wytworzoną przez nas samych sztuczną inteligencję, która - jego zdaniem - może doprowadzić do naszego końca. Ja wiem, że często się mylił i przegrywał zakłady, ale w tych akurat przypadkach sugerowałbym, by jego rady nie lekceważyć.