Do tego, że w dobie internetu tekst artykułu czy bloga to zaledwie część całej historii, zdążyliśmy się już przyzwyczaić. Nie mamy wątpliwości, że dyskusja pod tekstem (lub jej brak) jest często równie ważna jak sam tekst. Bywa tak, że to, co napisano pod artykułem, decyduje o rzeczywistym odbiorze jego treści. I autorzy tekstów, i ich czytelnicy coraz bardziej zdają sobie z tego sprawę. Naukowcy też to wiedzą i próbują rozmiary tego zjawiska ocenić. Wnioski nie są optymistyczne.

Badacze z Uniwersytetu Wisconsin-Madison postanowili sprawdzić, jak ton komentarzy wpływa na odbiór treści blogów naukowych, informujących o najnowszych osiągnięciach nanotechnologii. Chcieli się przekonać, czy uwagi anonimowych internautów mogą wpłynąć na opinie czytelników, dotyczącą zagrożeń związanych z jej upowszechnianiem.

Obawy związane z bezpieczeństwem towarzyszą nanotechnologii od początku, eksperci spierają się, czy coraz powszechniejsze wprowadzenie do naszego otoczenia nanocząsteczek w postaci, z którą człowiek nie miał wcześniej do czynienia, nie będzie ryzykowne dla naszego zdrowia czy naturalnego środowiska. Spór był najgorętszy kilka lat temu, ale wciąż nie brakuje kontrowersji.

Każdy, kto czyta czasem teksty popularnonaukowe, wie, że najczęściej spotykany komentarz to pytanie, czy naukowcy za publiczne pieniądze nie mogliby się zajmować czymś pożyteczniejszym. To dotyczy tekstów na tematy, które wydają się nam proste i oczywiste. Sam, choć bardzo doceniam pracę "jajogłowych" też zresztą miewam czasem takie wrażenie. Z drugiej jednak strony wiem, że naukowe potwierdzenie czasem potocznie oczywistych rzeczy bywa bardzo trudne. Inny popularny zarzut dotyczy uprawiania takiej, czy innej propagandy, dla poparcia lub zakwestionowania kontrowersyjnych też. A też, które w nauce uznaje się za kontrowersyjne nie brakuje, od ocieplenia klimatu, przez ocenę szkód związanych z wydobyciem gazu z łupków, po zapłodnienie techniką in-vitro.

Wróćmy jednak do nanotechnologii i badań naukowców z UW-Madison. W lutym na łamach czasopisma "Journal of Computer Mediated Communication" opublikowali oni wyniki internetowego eksperymentu z udziałem 1183 Amerykanów, w którym manipulowali komentarzami pod dość wyważonym  tekstem, dotyczącym tej tematyki. Okazało się, że ton tych komentarzy istotnie wpływał na wyrażoną w ankietach ogólną opinię czytelników po lekturze tekstu, a wprowadzenie obraźliwych wypowiedzi sprawiało, że znacznie częściej pojawiały się opinie skrajne.

Zdaniem badaczy w internetowych dyskusjach nie mamy wciąż ugruntowanej etykiety i dlatego - inaczej niż w dyskusjach publicznych - łatwo popadamy w skrajności, na które w świecie rzeczywistym byśmy się nie zdecydowali. Te skrajności szybko doprowadzają ton dyskusji do wrzenia i wtedy nawet konsekwentnie umiarkowany ton samego tekstu, nie ma już większego znaczenia. Agresywny ton komentarzy tych, co znają się na rzeczy i tych, którzy udają, że się znają często nie daje tym, którzy się nie znają szans, by mogli wyrobić sobie własne zdanie. Co ciekawe zresztą owa "wymuszona" polaryzacja opinii widoczna jest też u osób lepiej zaznajomionych z tematem.

Badacze z UW-Madison sugerują, że ten stosunkowo nowy dla nas wciąż mechanizm nieco upośledza naszą demokrację, rozumianą jako bogactwo debaty. Tym bardziej, że są internauci, którzy robią to specjalnie. Zdaniem autorów pracy można mówić nawet o zwycięstwie internetowych trolli, którzy potrafią zatruć nawet najbardziej cywilizowaną dyskusję. Sami zamierzają teraz badać wpływ obraźliwych komentarzy na debaty polityczne, także te dotyczące istotnych tematów związanych z nauką, choćby wspomnianego już ocieplenia klimatu.

Można by oczywiście powiedzieć, że za publiczne pieniądze mogliby się zająć czymś... mniej oczywistym, ja jednak mam wrażenie, że ich praca ma sens. Wiedząc o tym, jak ten mechanizm pracuje, mamy szanse sami mu się przeciwstawić, nie dać rozhuśtać się naszym emocjom. A mamy czasy, w których w debatach, nie tylko internetowych i nie tylko na tematy naukowe, chłodna głowa będzie nam jeszcze potrzebna.