Jest takie sportowe powiedzenie o niewykorzystanych okazjach, które się mszczą. Polski Związek Hokeja na Lodzie miał szczęście. Zmarnowane MŚ w Krakowie się na nim nie zemściły. Dostał drugą szansę. Oby ją wykorzystał.

Międzynarodowa Federacja Hokeja na Lodzie zdecydowała właśnie o przyznaniu Polsce organizacji przyszłorocznych MŚ Dywizji 1A. To warte odnotowania osiągnięcie polskiej delegacji, bowiem statut IIHF-u nie pozwala na przyznanie jednemu krajowi rok po roku organizacji turniejów mistrzowskich w tej samej klasie rozgrywek. Chyba że nie ma kontrofert - w tym wypadku kontroferta była, ale Słoweńcy po negocjacjach ją wycofali. Efekt: mamy mistrzostwa!

Jest powód do radości, ale w tym właśnie momencie zaczynają się też schody. Wywalczyć organizację mistrzostw to jedno - a zorganizować je tak, by były powody do dumy - bez żadnego "ale" - to już zupełnie co innego.

Takie właśnie "ale" pojawiło się w czasie tegorocznych MŚ w Krakowie. Piękny obiekt. Warunki, z których zawodnicy byli zadowoleni. Ale... pustawe trybuny.

Trzy miesiące temu pisałam o tym, że kogoś przy ustalaniu cen biletów na mistrzostwa w Krakowie - od 40 do 120 złotych - poniosło. Szczerze mówiąc, miałam nadzieję, że rzeczywistość każe mi odszczekać wszystko, co napisałam. Nie kazała.

Serce pękało na widok pustek ziejących z każdego niemal sektora Kraków Areny. Na każdym - z wyjątkiem ostatniego - meczu Polaków.

PZHL tygodniami zaklinał rzeczywistość, publikując komunikaty o rozchodzących się jak świeże bułeczki biletach. Straszył, że może ich zabraknąć. Nie zabrakło. Nawet na ostatnim meczu, z Węgrami, który decydował o awansie do światowej Elity, nie pobiliśmy rekordu frekwencji polskiego hokeja. Ten padł w czasie ostatniego turnieju finałowego Pucharu Polski - półfinałowy pojedynek Sanoka z Cracovią obejrzało z trybun Kraków Areny 12 800 kibiców. Mecz MŚ z Węgrami - 12 600 widzów z drobnym okładem.

Określenia "widzowie" użyłam tu z pełną premedytacją. Doping organizowała bowiem głównie grupka kibiców zgromadzonych w jednym z sektorów A. Robili, co mogli, ale całej hali nie zdołali podnieść. Nie na cały mecz. Kraków Arena wstała i zaczęła dopingować biało-czerwonych dopiero w ostatnich czterech minutach tego spotkania. Chwała wszystkim widzom za to, że zechcieli wydać (absurdalne jak na warunki polskiego hokeja) pieniądze i zapełnić Arenę. Ale ze wspieraniem grających być może mecz życia polskich hokeistów nie miało to wiele wspólnego. Węgrzy zmiażdżyli nas wówczas dopingiem.

Dlaczego?

Dlatego, że ceny biletów były - w polskich warunkach - z kosmosu.

Zacytuję tylko dwa wpisy, jakie pojawiły się na forum Hokej.Net, największego w Polsce portalu hokejowego, po oficjalnym ogłoszeniu cen wejściówek:

ZTCracovia1906: "A ja myślałem, że zrobię miły prezent i zabiorę na mecz, może kilka spotkań, moich najbliższych. Tymczasem okazuje się, że nawet mnie nie będzie stać na obejrzenie wszystkich spotkań. Bilety to nie wszystko! Gdzie dojazd, jakieś jedzenie? Nie mówiąc już o pamiątkach... Jest opcja karnetu za 240 zł, ale dziękuję serdecznie za oglądanie z wysokości 10. piętra, nawet krążka nie widać. Przerabiałem to na Pucharze Polski".

Dymczak: "Też chciałem zrobić prezent rodzinie, ale w takich warunkach to zostaje TV. Mam małe dziecko, żeby widziało krążek i mogło się zainteresować meczem, to pewnie musiałbym kupić bilet za 120 zł, tj. ja z rodziną:

Bilety na jeden 3 X 120 zł = 360 zł

Parking 30 zł

Wydatki na miejscu (jedzenie/napoje/pamiątki) do 150 zł

Dojazd na miejsce 50 zł

SUMA 590 zł za jeden mecz! czyli 1/3 najniższej krajowej.

Szanowny Prezesie i reszta towarzystwa: chyba was pogięło (żeby nie napisać wulgarniej)?".

Leszek Laszkiewicz - dopytywany przez Piotra Jawora z "Gazety Wyborczej" o frekwencję po spotkaniu biało-czerwonych z Japonią - powiedział: Gramy na swoim terenie, spodziewaliśmy się pełnej hali, a niestety... nawet w połowie się nie zapełniła. Tak że zapraszamy wszystkich kibiców na kolejne mecze. Liczymy, że przyjdą licznie i będą wspierali nas w ciężkich chwilach.

Komentarz wydaje się zbędny.

Ceny biletów to jedno. Promocja imprezy... to kolejne zadanie, z którym PZHL sobie nie poradził.

Ja osobiście widziałam dwa plakaty promujące mistrzostwa. Jeden - dwa przystanki tramwajowe od Kraków Areny. Drugi - na przyczepce za samochodem objeżdżającym miasto (sic!).

Znam ludzi, którzy widzieli więcej!

Rozmawiałam też z kibicami ze Szczecina, którzy powiedzieli mi: Wiózł nas dzisiaj taksówkarz, który nie wiedział, że w Krakowie jest taka impreza.

Drogi PZHL-u, jeśli Panowie Taksówkarze nie wiedzą - to kto ma wiedzieć??

Nie wspomnę już nawet ;-) o wyznaczeniu stref kibica czy wysłaniu "w miasto" maskotki mistrzostw.

Żeby nie szukać daleko: trwające właśnie u naszych południowych Sąsiadów MŚ Elity... oraz Bob i Bobek :-)

Każdy zasługuje na drugą szansę.

My ją dostaliśmy.