To było dokładnie rok temu. Wielobarwne, usypane uliczne kobierce ku czci polskich męczenników w Peru- dywany z płatków kwietnych, barwionych trocin, owoców i kamieni - to ludowa forma hołdu oddanego Zbigniewowi Strzałkowskiemu i Michałowi Tomaszkowi . Ta andyjska tradycja przełożyła się na styl mojego reportażu na temat franciszkańskich męczenników zamordowanych 9 sierpnia 1991 w Pariacoto, w Peru przez komunistycznych terrorystów ze "Świetlistego Szlaku" (Sendero Luminoso). 5 grudnia 2015 roku w Chimbote w Peru odbyła się beatyfikacja Polaków. Miałem zaszczyt brać udział w tych uroczystościach. Dla mnie świat sacrum połączył się z tym, co wyrasta bezpośrednio z ziemi, tamtej pięknej i surowej ziemi.


Męczennicy są dla nas ważni, ponieważ odkrywają nasze wewnętrzne pragnienie dojrzałości. To zdanie zapamiętałem z wystąpienia arcybiskupa Stanisława Gądeckiego w Pariacoto 6 grudnia  2015 roku. Moje dojrzewanie podczas pielgrzymki po Peru, kraju życia i śmierci błogosławionych franciszkanów oo. Michała Tomaszka i Zbigniewa Strzałkowskiego, już po powrocie do Polski ujrzałem w postaci ośmiu duchowych stopni. Wchodziłem po nich powoli niby po kamiennych inkaskich płytach. Wyryto na nich nowe ewangeliczne motta.   

1. Błogosławieni ubodzy w duchu, albowiem do nich należy królestwo niebieskie

4 grudnia 2015 r. Stoję wieczorem w tłumie wiernych w katedrze w   peruwiańskim Chimbote. To wigilijne czuwanie w przeddzień wyniesienia na ołtarze o.o. Michała Tomaszka i Zbigniewa Strzałkowskiego. Spoglądam w górę na wiszącą rzeźbę. Nad rzeszą rozmodlonych ludzi unosi się Chrystus na Krzyżu a przy Nim obejmująca go czule Matka Boża. Stylistyczna wzniosłość i fizyczne wywyższenie jest tu zrównoważone przez potężny ładunek zwyczajnego, matczynego uczucia. Wzruszony wracam wzrokiem w dół i niedaleko, obok siebie, dostrzegam procesję idącą w kierunku ołtarza. Kruczowłose, ubrane na czarno kobiety niosą na lśniących złociście tacach dwie pary znoszonych męskich sandałów. W tych prozaicznych rzeczach objawia mi się nagle scena ze świata sacrum: biedni franciszkanie porwani do nieba tak nagle, że aż pogubili swoje obuwie. 

2. Błogosławieni, którzy się smucą, albowiem oni będą pocieszeni.

5 grudnia 2015 r. Stoję na podeście dla operatorów kamer i fotoreporterów na płycie stadionu w Chimbote. Za chwilę rozpocznie się uroczysta beatyfikacja chrześcijańskich męczenników zamordowanych przez komunistów ze Świetlistego Szlaku. Tu tylko morderczy skwar leje się z nieba. Niewiele pomaga biała koszula i biała czapka z daszkiem. Czuję żar na małżowinach, pot strużkami spływa mi po plecach. Nad naszymi głowami z owadzim buczeniem jak roje słonecznych pszczół krążą telewizyjne drony. Nagle zapominam o wszystkim. Jak zahipnotyzowany obserwuję scenkę rozgrywającą się tuż pode mną. Żywa radość bije z niej po mych oczach skrytych za ciemnymi okularami znużenia. Zakonnica w bieli podaje księdzu czerwony ornat na  białym wieszaku. Czystość barw i człowieczego uczucia pomiędzy tym dwojgiem budzi mnie z duchowego letargu i pomaga pokonać duchotę. Czuję się tutaj teraz bardzo szczęśliwy.

3. Błogosławieni cisi, albowiem oni na własność posiądą ziemię.

Witamy w ziemi słońca i jabłek - pozdrawia mnie z uśmiechem Ana Chávez Fortuna. 6 grudnia pytałem dookoła na rynku w Pariacoto, kto wykonał te kolorowe uliczne kobierce ku czci polskich męczenników - dywany usypane z płatków kwietnych i barwionych trocin, inkrustowane owocami i kamieniami. Ustaliłem, że jedną z nich jest uśmiechnięta pani w średnim wieku. Gdy prosiłem, by w moim małym notatniku napisała mi kim jest, przeczytałem potem starannie wykaligrafowane wyrazy: Directora de la Institución Educativa SAN JOSÉ. Spotkanie z Panią Aną miało dla mnie właśnie edukacyjny charakter. Dowiedziałem się od niej, że tradycja kobierców-kolaży pochodzi z centralnej części Peru i zupełnie niedawno rozprzestrzeniła się w całym kraju. Początkowo obrazy na ziemi wykonywano tylko z płatków kwiatów. Teraz wykorzystuje się wszystko to, co zrodzi Matka Ziemia. Aby sporządzić dopracowany wzór potrzeba ze cztery bite godziny roboty. Jej dwunastoosobowa ekipa miała mniej czasu i błyskawicznie usypała swoje dzieło. Pytam, co się z nim stanie? "Wierni będą po nim chodzić, słońce je wysuszy, a wiatr rozniesie." Po Mszy Dziękczynnej sam ujrzałem finał: panie sprzątające w jednakowych zielono-kanarkowych koszulkach  zgarnęły miotłami obrazy do kubłów. Z prochu dywan powstaje, powróci do prochów. 

4. Błogosławieni, którzy łakną i pragną sprawiedliwości, albowiem oni będą nasyceni.

Są obrazy danego kraju, których nie znajdę w żadnych krajoznawczych przewodnikach. Miasto Ollantaytambo to peruwiańska perła bedekerów, ale wcale nie zapamiętałem z wizyty w nim historycznych szczegółów. Tkwi mi pamięci drobna scenka z życia wzięta: Indianka przed domkiem w wąskiej uliczce, stojąca do mnie tyłem, w brązowym kapeluszu, w niebieskim blezerze  i granatowej spódnicy spod której wystaje różowa koronka halki. Kobieta wlewa ze szlauchu wodę do czerwonej plastikowej balii z praniem. Nawet biedni ludzie w Peru są bardzo bogaci: barwami życia. Brzmi to jak głupawe usprawiedliwienie klasowych nierówności. Jednak tak oceniliby to terroryści ze Świetlistego Szlaku, a nie Michał i Zbyszek, zamordowani przez nich polscy misjonarze. Miłość obu ojców do ludzi Andów musiała mieć w sobie ten bezinteresowny zachwyt nad źródłem światła bijącym w każdym człowieku, bez względu na różnice. A może właśnie z powodu tego braku równości?                     

5. Błogosławieni miłosierni, albowiem oni miłosierdzia dostąpią.

Podnoszę z piaszczystej ziemi strąk karobu, czyli drzewa zwanego szarańczynem strąkowym albo chlebem świętojańskim. Przewodnik mówi, że ziarna szarańczynu służyły do ważenia kamieni szlachetnych, bo mają masę około 0,2 gramów. Nazwa jednostki "karat" używanej w jubilerstwie pochodzi z greki. Słowo kerátion oznacza owoc karobu. Chwilę ważę w dłoni peruwiański strąk, a potem wyłuskuję z niego drobne czarne ziarenka, myśląc o dwóch duszach szlachetnych jak drogocenne kamienie.

6. Błogosławieni czystego serca, albowiem oni Boga oglądać będą.

Na chrzcie otrzymała imię Izabela. Jednak miała tak delikatną cerę, że nazywano ją Różą. Nie chciała wyjść za mąż, mimo że chciano ją do tego skłonić. Została tercjarką dominikańską, pościła i pomagała biednym ludziom Andów-  pierwsza święta Kościoła katolickiego pochodząca z Ameryki. W grudniowe popołudnie w kościele w Limie długo stałem przed szklaną gablotą z kawałkami drzewa pomarańczowego i cytrynowego. Przeczytałem pod spodem napis po angielsku: "W nadziei na przestraszenie świętej Róży z Limy i odwiedzenie jej od modlitw, diabeł pojawił się przed nią pewnego dnia w swojej najbardziej przerażającej i potwornej postaci. Ukrył się wśród gałęzi drzewa cytrynowego, by ją dręczyć, ale nic nie wskórał. Wycofał się wówczas bardzo rozgniewany. Drzewo prawie doszczętnie uschło, a mimo to nadal rodziło owoce. Aż nieznane Zło połamało je na kawałki. Możemy je tutaj zobaczyć". Bezgraniczna jest ta złośliwa głupota Złego!  

7. Błogosławieni, którzy wprowadzają pokój, albowiem oni będą nazwani synami Bożymi.

Uderzył mnie napis po hiszpańsku "ZONA MILITAR" - litery wycięte w drewnie deski, stojące w równych szeregach. Ostrzeżenie widniało na szczycie inkaskiej budowli. Wyobraziłem sobie cały świat pełen takich zon i franciszkańskie oazy pokoju, jak strefy ciszy pośród burz.  

8. Błogosławieni, którzy cierpią prześladowanie dla sprawiedliwości, albowiem do nich należy królestwo niebieskie.

Rozmawiam długo w autobusie wracającym z Machu Picchu z naszą indiańską "cicerone" - Juaną Rosą Huaman Shupingahua. Opowiada mi długo i trochę zawile, łamaną angielszczyzną o trzech światach inkaskiej zwierzęcej mitologii. Z tego, co rozumiem - górny poziom  to domena kondora, środkowy to sfera pumy, a dolna kraina to królestwo węża. Tłumaczę to sobie od razu po chrześcijańsku, albo raczej po dantejsku - jako Raj, Czyściec i Piekło. Po przyjeździe do Polski koresponduję z Juaną. Pyta mnie w mailu, co może mi przysłać z Cuzco? Proszę ją o rysunek tych trzech stref z podpisami w języku keczua. Po kilku dniach dostaję elektroniczny list z obrazkowymi załącznikami. Spoglądam na szkice i ogarnia mnie błoga pewność oraz wzniosły spokój.  Jestem przekonany, że ofiara polskich męczenników nie poszła na marne. Ich katolicka polskość odcisnęła swój krwawy ślad w pyle wężowej drogi krzyżowej, powstała z martwych dumna jak puma i wzbiła się hen nad Andami.  

Pierwodruk: Posłaniec św. Antoniego z Padwy, pismo franciszkańskie