W 1993 roku przyjechałem do Krakowa realizować serię programów radiowych dla BBC. Moją producentką była niejaka Penny. Nie pamiętam nazwiska. Spędziliśmy kilka dni pod ziemią w kopalni w Wieliczce, towarzyszyła mi podczas dyskusji z prof. Jackiem Woźniakowskim przy stole w Wierzynku i wspinała się na wieżę Kościoła Mariackiego, żeby nagrać moją rozmowę z hejnalistą. Była dobrą producentką, ale grała mi na nerwach nadmierną egzaltacją. Krytykowała wszystko, co się rusza bądź stoi w miejscu. Za cholerę nie podobała jej się ta Polska, a ja po czterech latach emigracji wracałem, by odkrywać ją na nowo w programach radiowych.

Penny miała jednak pewną słabość, do której mimo wszystko się przyznała. Zakochana była w Krzysztofie Kieślowskim. Widziała wszystkie jego filmy, a najbardziej lubiła Podwójne życie Weroniki. Chodząc po Krakowie, przeżywała to szczególnie. Nie przeszkadzało jej to bynajmniej oburzać się na wszystko, co polskie, i że tak bardzo rożni się od brytyjskiego. Taką przypadłość przywiozła ze sobą z Londynu. Po dwóch tygodniach pracy dzień przed powrotem do Londynu poszliśmy na kolację do restauracji w Pałacu Pugetów. Penny zamówiła coś, wybrzydzając i kręcąc nosem. Ja byłem zadowolony w wykonanej przez nas pracy i postanowiłem być miły.

W pewnej chwili, gdzieś między pierwszym a drugim daniem, do restauracji weszła grupa ludzi. Głośno nad czymś dyskutowali. Zatrzymali się tuż za plecami mojej producentki. Nie mogła ich widzieć. Nie mogła zauważyć, że trzy metry od niej usiadł przy stole Krzysztof Kieślowski, Zbigniew Preisner i pani, która tak cudownie śpiewała w Podwójnym życiu Weroniki. Ja widziałem ich wszystkich jak na dłoni. Nadal z uwagą słuchałem ciętych uwag Penny pod adresem warunków, jakie panowały w wynajętym przez nas mieszkaniu. Marszczyłem ze zrozumieniem czoło, gdy po raz setny narzekała na stan toalet w Krakowie. Pocieszałem ją, mówiąc, że już następnego dnia będzie w domu.

Nasze filmowe towarzystwo szybko zjadło kolację i wyszło nie przerywając rozmowy. My dokończyliśmy deser. Pożerając szarlotkę z bitą śmietaną, z satysfakcją połykałem swoją słodką zemstę. Ja nie odezwałem się ani słowem. Nie powiedziałem Penny, że za jej plecami siedzieli jej bohaterowie. Że gdyby głębiej wciągnęła powietrze nosem, poczułaby zapach filmów Kieślowskiego i zniknąłby na chwilę przynajmniej swąd krakowskich ulic. Kiedy następnego dnia wracaliśmy nad Europą samolotem do Londynu, zamknąłem na moment oczy i przypomniałem sobie te wszystkie kolorowe sceny z trylogii Kieślowskiego, i Lindę trzykrotnie dobiegającego do pociągu.

Droga Penny, strasznie się na tobie zemściłem za tamtą drobiazgowość i zadzieranie nosa. Przypadek? Nie sądzę.