Barack Obama popełnił błąd językowy. Nie zrobił tego celowo, ale nie powinien był go popełnić. Jest to godne odnotowania i wymaga sprostowania. Co też się stało. Taka semantyka obraża nas Polaków szczególnie. I choć to inny mechanizm, decybele oburzenia brzmiały podobnie po "Sąsiadach", "Strachu" i "Złotych żniwach" Grossa.

Nie lubimy, kiedy depcze się nam po odciskach sumienia. Bardzo tego nie lubimy. I nieważne, czy amerykański prezydent nieświadomie przypisuje nam współudział w horrorze Auschwitz, czy Gross trafnie przypomina o krwi na rękach i pożydowskim futrze w szafie. My, Polacy, reagujemy.

Tymczasem napisy na murach polskich miast nie wybledną same. "Jude do gazu" wymalowane na cegle, ma połowiczny czas rozkładu kilku lat (z zależności od pogody, temperatury i opadów) i będzie straszyć nie tylko kibiców z Europy. Jakoś nie widzę spontanicznych akcji zamalowywania takich haseł. Ludzie nie skrzykują się na Facebooku, nie nawołują do pędzla.

Jak prezydent Stanów Zjednoczonych chlapnie farbą, to rwetes robi się natychmiast. Słuszny rwetes, dodam, ale żebyśmy mieli moralne prawo do Wielkiego Oburzenia, musimy legitymować się czynami, które na własnym podwórku plewią narodowe chwasty.

Na koniec dwa skromne apele: Prezydencie Obamo, popełnił Pan błąd i jako Polak rozumiem Pańskie zakłopotanie i przyjmuję sprostowanie Białego Domu. Wiem, że to się nie powtórzy. Apel nr 2: Polacy, nie lejmy z wysokiej ambony świętego oburzenia. Połóżmy własną cegłę w imię prawdy, może kiedyś powstaną z nich mury, na których nie da się malować antysemickich haseł.