Brytyjski premier, David Cameron, położył dziś karty na stole. Są nimi cztery żądania, które mają zmienić relację Wielkiej Brytanii z Unią Europejską. W tej partii pokera stawka jest wysoka i Cameron doskonale zdaje sobie z tego sprawę. Albo pozostali uczestnicy gry przestraszą się jego ultimatum i pójdą na ustępstwa albo przejdzie do historii jako przywódca, który pchnął Brytyjczyków do wyjścia ze wspólnoty. Propozycje są cztery, ale tylko jedna karta jest prawdziwym asem. W tym pokerze kwestia imigracji może wszystko wygrać lub przegrać. Tylko czy David Cameron umiejętnie blefuje?

Brytyjski premier, David Cameron, położył dziś karty na stole. Są nimi cztery żądania, które mają zmienić relację Wielkiej Brytanii z Unią Europejską. W tej partii pokera stawka jest wysoka i Cameron doskonale zdaje sobie z tego sprawę. Albo pozostali uczestnicy gry przestraszą się jego ultimatum i pójdą na ustępstwa albo przejdzie do historii jako przywódca, który pchnął Brytyjczyków do wyjścia ze wspólnoty. Propozycje są cztery, ale tylko jedna karta jest prawdziwym asem. W tym pokerze kwestia imigracji może wszystko wygrać lub przegrać. Tylko czy David Cameron umiejętnie blefuje?
David Cameron /KIRSTY WIGGLESWORTH /PAP/EPA

Jedną z przedwyborczych obietnic Camerona było rozpisanie referendum w sprawie dalszego członkostwa Wielkiej Brytanii w Unii Europejskiej. Według zapowiedzi Brytyjczycy powinni w nim zagłosować przed końcem 2017 roku. Ogłaszając te plany, brytyjski  przywódca zastrzegł, że najpierw dokona renegocjacji obowiązujących traktatów, a dopiero potem zada Brytyjczykom referendalne pytanie - być albo nie być. Oficjalnie premier jest za pozostaniem w Unii, ale słuchając jego dzisiejszego przemówienia, zaczynam mieć wątpliwości, czy przypadkiem nie przecenia talentu pokerzysty. Jeśli  nasi partnerzy nie wezmą pod uwagę tych żądań, Wieka Brytania będzie musiała się zastanowić, czy Unia Europejska jest właściwą dla niej organizacją - powiedział David Cameron do zebranych w londyńskim Chatham House. W tym zdaniu wypowiedzianym pod koniec przemówienia powiało grozą.   

Przyjrzyjmy się ultimatum Camerona, jego czterem pokerowym kartom. Londyn żąda od Brukseli zapewnień, że kraje pozostające poza strefa euro nie będą dyskryminowane. Funt szterling ma się dobrze, a Cameron nie chce, by unijna uprząż krępowała mu ręce. Kraje posługujące się euro nie mogą być ekskluzywnym klubem, który dyktuje pozostałym członkom unii reguły gry - powiedział. Cameron domaga się również, by w przyszłości Wielka Brytania nie była zmuszana do wspierania euro, gdy ta waluta chwieje się na nogach. Wielu Brytyjczyków zgodzi się tu z premierem, ponieważ szterling jest jednym z najbardziej namacalnych elementów ich narodowej tożsamości.

Mniej konkretnym żądaniem w oczach zwykłego zjadacza brytyjskiego chleba jest druga karta, którą David Cameron rzucił na stół. Jego zdaniem Unia Europejska musi być bardziej konkurencyjna. Ma przez to odnosić sukcesy na globalnej arenie, gdzie walczą tacy giganci jak Stany Zjednoczone czy Chiny. Konkurencyjność  - według Camerona - to mocny otwarty rynek, mniej krepującej go biurokracji i sprzyjająca biznesowi atmosfera, w której nie ma lepszych i gorszych, słabszych czy potężniejszych - w Unii ma się rozumieć. Chodzi o to, by to Unia na globalnej arenie odnosiła sukcesy, a te może zagwarantować jedynie wewnętrzna gra fair. Wyborca, który dostanie do ręki referendalną kartę nie jest w stanie miarodajnie sprawdzić, czy Cameron dysponuje w tym przypadku przekonującym argumentem. Ale w salach konferencyjnych londyńskiego City, właśnie na tego asa w rękawie liczy brytyjska finansjera i biznes.

Cameron również gra na emocjach, co najlepiej ilustruje trzeci postawiony dziś Brukseli warunek: Brytyjczycy są rozczarowani Unią Europejką. Jesteśmy dumnym i niezależnym narodem - zabrzmiały dziś w Londynie słowa premiera - w przeszłości okazaliśmy męstwo dwukrotnie, pomagając Europie w godzinie najwyższej próby, dwóch wojnach światowych. Dziś na arenie międzynarodowej również nie brak dowodów naszej ofiarności. Ale nie chcemy zacieśniania unijnych struktur - podkreślił brytyjski przywódca - nie chcemy stać się częścią Stanów Zjednoczonych Europy. Cameron posunął się jeszcze dalej. Chce, by parlamenty krajów, którym nie podoba się dyktat Brukseli, mogły łączyć siły i  przeciwstawiać się jej niepopularnym działaniom eurokratów. I konkrety: Wielka Brytania ma zamiar wycofać się z Europejskiej Konwencji Praw Człowieka i wprowadzić własną, brytyjską. To oznaczałby, że w wielu sprawach unijne instytucje, takie jak na przykład Europejski Trybunał Sprawiedliwości, nie miałby możliwości obalania werdyktów wydawanych przez brytyjskie sądy. 

Dopiero na koniec przemówienia, premier sięgnął po najmocniejszą kartę. Jak podkreślił, nie chciał by w obliczu kryzysu związanego z uchodźcami zrozumiano go źle, ale dla Wielkiej Brytanii najważniejsze jest ograniczenie i kontrolowanie napływu imigrantów z krajów Unii Europejskiej. Co roku do Wielkiej Brytanii przyjeżdża 300 tys. obywateli krajów członkowskich. Mają zagwarantowane prawo do pracy i zasiłków, takie samo jak Brytyjczycy pracujący po drugiej stronie kanału La Manche - to prosta zasada unijnej wzajemności. Ale według Camerona, skala i dynamika tego zjawiska przerosła na Wyspach wszelkie oczekiwania i nie da jej się utrzymać na obecnym poziomie. Wielka Brytania nie może zakazać Polakom, Czechom czy Rumunom wjazdu i szukaniu pracy, ale może wprowadzić ograniczania i, ryzykując wiele w unijnym pokerze, zażądać, by zezwoliła na to Bruksela. Oto kilka z nich: przyjeżdżający na Wyspy zasłużą na zasiłki dopiero po 4 latach płacenia podatków. Ci, którzy w ciągu 6 miesięcy nie znajda pracy, poproszeni zostaną o opuszczenie Wielkiej  Brytanii. Nie będzie świadczeń dla dzieci, jeśli ich ojciec pracuje w Anglii, a one na przykład mieszkają w Polsce. W tym przypadku Cameron musi się liczyć nie tylko z opozycją Brukseli, ale także z gromkim sprzeciwem władz krajów położonych na wschodzie zjednoczonej Europy. 

Czy David Cameron blefuje? Lista z jego propozycjami, choć nie nazywa ich formalnie ultimatum, przekazana została Donaldowi Tuskowi, szefowi Rady Europejskiej. Od niego zależy, w jakim stopniu rozprzestrzeni się ona na unijnym forum. Jeśli propozycje Londynu nie staną się podstawą merytorycznej debaty, to Cameron zagroził, że poprowadzi naród na referendum pod separatystycznym sztandarem. Nie będzie miał wyjścia, w przeciwnym razie skompromitowałby się jako polityk. I to jest chyba najbardziej prawdopodobnym scenariuszem. Nie dlatego, że brytyjski premier jest wyjątkowym eurosceptykiem. Dlatego, że Unia nie renegocjuje traktatów, które są w interesie większości. Cameron żąda konkretów, a Bruksela w tym kontekście jest mało konkretna. Niewykluczone zatem, że brytyjski premier blefuje przy stole, który po dzisiejszym rozdaniu kart, pozostanie pusty.