Coraz więcej osób zgłasza chęć wyjazdu z Polski. Są wśród nich znane nazwiska i ludzie anonimowi. Jedni ryzykują cały dorobek życia, wierząc, że gdzie indziej będzie im lepiej. Innym wystarczy podręczny bagaż, szczoteczka do zębów i gaz do dechy. Obie grupy pragną opuścić ojczyznę po ostatnich wyborach. Nie mnie oceniać te decyzje, ale przyglądam się reakcjom rodaków na pojawiające się w internecie deklaracje samowygnania.


"Niech sobie jadą, nic tu po nich, Polska będzie bez nich lepsza" - piszą niektórzy. "Zostańcie, bo jeśli wyjdziecie, to będzie zupełna kaplica" - apelują bardziej wyrozumiali. Sam kiedyś wyjechałem z kraju. Czasy były inne, wiec nie będę porównywał swojej sytuacji do tej obecnej. Ale przytoczę pewną opowieść, o ludziach którzy opuścili Polskę, nie mając naprawdę żadnej alternatywy. Ich wybór - w odróżnieniu od powyborczego - był zero jedynkowy, bez żadnego odcienia szarości.

Spotkałem ich na przyjęciu u mojej dobrej przyjaciółki, Magdy. Urodziła się w Wielkiej Brytanii, ale jej rodzice musieli uciekać z Polski w czasie wojny. Kiedyś mieszkali w Warszawie, w pięknym pałacu, ale stracili wszystko. Po przyjeździe na Wyspy czekał ich start praktycznie od zera. Po drodze jeszcze zdarzyła się Kanada i Stany Zjednoczone, ale to nie złagodziło głębokiej traumy. Ale ja nawet nie o nich chcę tu pisać, tylko o ludziach, których spotkałem na urodzinach u Magdy.

Ich wojna wywiała aż do Maroka. Wygodny apartament w stolicy zamienili na ulepioną z gliny szopę w górach Atlas, z falującym blaszanym dachem. Tam przemieszkali prawie 20 lat. Przeżyli, a ich dzieci chodziły do szkół z synami i córkami lokalnych pasterzy. Dlaczego o tym wspominam? To smutne, że w 2020 roku ludzie chcą uciekać z kraju, którego przecież nikt nie napadł, ale w którym najwyraźniej toczy się wojna. Nieważne czy chodzi o celebrytów, czy szeregowych obywateli - bilans jest smutny.

Z żadnej takiej decyzji nie wolno się naśmiewać. Nikogo nie można zachęcać ani krytykować. Emigracja jest traumą. Można ją opanować, ale tylko, gdy odbywa się na naszych zasadach. Jeśli popycha do tego niezależna od nas siła, z figur na szachownicy stajemy się pionkami, a ból tego przeistoczenia może z życia uczynić warcaby. To są dwie rożne gry. To nie jest fajna zabawa. Najwięcej zawsze traci na tym Polska.

Zobacz również: