Patrzę na zmarszczki i żyły na dłoniach. Tak, to już 33 lata. Pamiętam, że tamtego wieczoru do północy oglądem w telewizji jakiś włoski film. Para głównych bohaterów rozstrzygała życiowe problemy… Gdy nagle zniknął obraz, a spiker spokojnym głosem oświadczył, że to wszystko na dziś i życzył nam wszystkim dobrej nocy. Pomyślałem, że to raczej dziwny koniec. Nie miałem pojęcia, że właśnie spuentowano coś więcej niż film.

Zobacz również:

Nazajutrz, raz po raz oglądałem zielonego ludzika, który tłumaczył kosmitom coś o stanie wojny. Niezrozumiały to był scenariusz. Za oknem trzaskał mróz, a ja w środku czułem narastający gorąc. Po kolejnej emisji generała zacząłem rozumieć jego słowa. Wprawdzie nie widziałem czołgów, ani żołnierzy maszerujących przed domem, czułem jednak, że coś wyparowało. Jakby ktoś w pustym pokoju klasnął w dłonie. Magik w mundurze, królik z cylindra, abra-kadabra, było i nie ma. 

Dwa dni wcześniej skończył się strajk studentów. Czuliśmy się mocni, zwarci i dumni. Mieliśmy wrócić na zajęcia w poniedziałek. Tymczasem w niedzielę, na śniadanie, zaserwowano nam przyrządzoną w domowych warunkach wojnę. Mimo ostrzeżeń wypluwanych z ekranu, spakowałem plecak i wsiadłem do pociągu na trasie Bielsko - Kraków. Dziwna to była podróż. Taki pociąg donikąd. Jechaliśmy na uczelnie, ale nikt nie wiedział czym ta jazda się skończy. Kwiaty, jakie na szybach wagonu malował tego wieczoru mróz, były zwiędnięte. Podobnie, nasza nadzieja. To nie był już sen o potędze. Tak zaczynał się narodowy koszmar. 

Nazajutrz, na wszystkich uczelnianych budynkach wisiały złowrogie obwieszczenia. Tego nie wolno, to zakazano, a tamto nielzja. Cześć z nas ruszyła do Nowej Huty, by w towarzystwie starszej, robotniczej braci poczuć się pewniej. Ja zostałem w Krakowie. Nie był to czas z filmu Disneya. W kamienic policja wyciągała ludzi. Byli bez płaszczy, nieuczesani. Na twarzach, bardziej niż strach, mieli niedowierzanie. Brat brata? Solidarnie w "Solidarność"? Dokąd, dlaczego, na jak długo?

Tego dnia Kraków wyglądał jak statek kosmiczny, któremu zabrakło mocy. Siadł system, przerwana została kroplówka, którą przez półtora roku wstrzykiwano nam w żyły nową rzeczywistość. Pokręciłem się trochę po mieście. Obserwowałem przy pracy zomowców. Sumienni to byli urzędnicy. Z ich wielkiej, kolektywnej paszczy buchała para. Mieli pały zakute w kaski, a kaski zapięte na pałach. Czasami, zmęczeni wypełnianiem obowiązków, siadali na ławkach przy Plantach. Kładli na śniegu tarcze, zapalali papierosy i klęli. Wieczorem wsiadłem do pociągu i pojechałem do domu. Pamiętam, że w rytmie stukotu kół, jak litanię powtarzałem mądrości zomowców.

Dlaczego pisze o tym teraz? Dziś znowu w mojej ojczyźnie wyszli na ulice ludzie. Ale nie po to, by uhonorować bohaterów, którzy w czasie narodowego wstydu uczyli nas, jak żyć. To byłoby za proste. Chcą zawłaszczyć tę rocznicę dla swoich ideologicznych rozbiorów. Ze stanu wojennego robią Targowicę, a z polityki cyrk. Patrzę wiec w lustro na zmarszczki i żyły, w których, choć starsza, wciąż płynie ta sama gorąca krew. I mnie zalewa, od łysiny, aż po zdarte życiowo zelówki. Po jaką cholerę - pytam - chce im się dziś maszerować? Czy nadal są w stanie wojny, czy może to jakiś wojenny film?