Dwudzieste urodziny. Ktoś nożem kroi tort na kilka kawałków. Na szczycie zrobiony z marcepanu hełm z czerwoną gwiazdą. Po jego obu stronach dwa granaty z lukru. Obok stoi jeszcze jeden, czekoladowy, z odpowiednimi cyframi. Jednak nikt nie śpiewa "sto lat". Słychać jedynie szept przeplatany szlochem. Kamera odjeżdża nieco dalej, jej obiektyw obejmuje szerokim kątem całą uroczystość. Torty stoją na nagrobku. Z czarnej marmurowej płyty patrzy młody człowiek. Stoi w delikatnym rozkroku, z rozwianą czupryną. Kamieniarz wykuł go precyzyjnie z jakiegoś rodzinnego zdjęcia. Wygląda jak żywy!

Nie osądzam tej chwili, ale sprawdzając komórkę, zostałem wessany w sam środek pogrzebu. Odbywa się kilka tysięcy kilometrów od Londynu, ale czuje cały jego horror i groteskowy absurd. Nie krytykuję stylu - ludzie mają prawo żegnać swoich bliskich według własnego uznania. Wiem natomiast, że ten młody człowiek nie powinien być martwy - chodziłby teraz z dziewczynami pod rękę, zabierał je do kina albo w ustronne miejsce nad rzeką, w której kiedyś łowił ryby. Wieczorem wpadałby pogawędzić do matki lub do kumpli na karty. Nie ma ich dzisiaj na jego urodzinach.  

Znowu piszę codziennie. Jakby się zagęściło w temacie. Putin ściemnia coś o brudnej bombie, którą Ukraińcy mają rzekomo odpalić w Rosji. Zachód dementuje, czując, że Ruscy podstępnie kombinują. To znana i często stosowana przez nich metoda - zwalić na kogoś winę, przekonać o niej naród, a potem samemu wykonać robotę według nagłośnionego przepisu. Teatr wojennych cieni - widać tylko sylwetki i odbicia aktorów. Pozostają za szczelnie opuszczoną kurtyną. Możemy tylko zgadywać, kto w kogo uderza. Słyszymy kakofonię dzięków, obserwujemy kulawy taniec.  

Wszystko staje się coraz mniej realne. Moskwa zrezygnowała z dotychczasowej narracji o złym NATO i nazistach sprawujących władzę w Kijowie. Według niedawnej wypowiedzi Putina, Ukrainę opanował szatan - dlatego militarna operacja w tym kraju jest usprawiedliwiona. Nagle prezydent Rosji zmienił się w jasnowidzącego popa. Urosła mu broda, a na szyi błyszczy krzyż ze szczerego złota. Nieźle, jak na byłego agenta KGB o obliczu szefa kolumbijskiego kartelu po kilku plastycznych operacjach. Ruskie sołdaty nie strzelają zatem do Ukraińców. Na cel biorą bestię rogatą. Uderzają wyłącznie tam, gdzie pachnie siarką i smołą.  

Urodzinowe przyjęcie dobiega końca. Jeszcze tylko toast w papierowych kubkach i żałobnicy rozejdą się do domów. Nie wiem, gdzie nakręcono ten film, prawdopodobnie na dalekim wschodzie. To może być Dagestan, Tuwa lub Buriat - z tych regionów Rosji wysłano na wojnę tysiące żołnierzy. Szanse, że przeżyją są dziesięciokrotnie mniejsze niż w przypadku rekrutów z Moskwy czy Sankt Petersburga. Głównie dlatego, że jest ich w Ukrainie znacznie więcej od europejsko wyglądających Rosjan. Jeszcze gorsza perspektywa czeka Wagnerowców zwerbowanych w więzieniach. To mięso armatnie psuje się najszybciej.  

Dla higieny psychicznej wpadnijmy na chwilę do Republiki Czeskiej. Ojczyzna dzielnego wojaka Szwejka nieczęsto wymieniana jest w kontekście Ukrainy, choć też pomaga obrońcom. Otóż w Litomierzycach nieznani sprawcy "zaktualizowali" pomnik radzieckiego żołnierza. Cokół, na którym od lat stoi, przemalowali w automatyczną pralkę. Żołnierz nadal trzyma dumnie w dłoniach pepeszę, ale trochę jakby z innego powodu. W dodatku płacze strugami czerwonej farby. Uwielbiam poczucie humoru Czechów. Szanuję ich za ich autoironię i sztandarowy ateizm. I co, dzielny wojaku Szwejku? Pewnie pękasz ze śmiechu i przewracasz się w grobie.