W Liverpoolu konwencja Partii Pracy debatować będzie nad uchwałą, która może torować drogę ponownemu referendum w sprawie wyjścia Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej. Po raz pierwszy w strategii największej opozycyjnej partii na Wyspach pojawiła się możliwość zmiany kursu Brexitu. Warto się zastanowić, na ile jest ona realna.

Tekst ustawy sformułowano bardzo uważnie - jeśli premier Theresa May przegra w parlamencie głosowanie nad ostatecznym porozumieniem z Brukselą, laburzyści domagać się będą zwołania przyspieszonych wyborów. Jeśli nie dopną swego, podejmą działania prowadzące do zorganizowania drugiego referendum. Brzmi to enigmatycznie. Na razie to zaledwie majaczący punkt, który daje nadzieję proeuropejsko nastawionym Brytyjczykom. Tej nadziei muszą jednak spojrzeć prosto w oczy. A jest ona na razie tak mała, że nie wiadomo gdzie ma źrenice. 

Gruszki na wierzbie

Po pierwsze, uchwała musi zostać zaakceptowana przez delegatów konwencji w Liverpoolu. Nawet jeśli tak się stanie i Partia Pracy sprowokowałby rząd do zwołania przedterminowych wyborów, nawet jeśli takie wybory by wygrała, unieważnienie Brexitu jest niemożliwe. Referendum to najbardziej demokratyczne narzędzie, jakie ma do dyspozycji państwo. Niebezpieczne i jednoznaczne. Unieważnienie jego wyniku byłoby podeptaniem zasad demokracji i choć ucieszyłoby antybrexitowców, doprowadziliby do niewyobrażalnych społecznych napięć - zgonu demokracji w dotychczasowej jej formie. 

Tylko dwie opcje?

W przypadku wygranych przez laburzystów wyborów, to oni przejęliby negocjacje z Brukselą, w nadziei, że uda się je poprowadzić lepiej niż konserwatystom. Drugie referendum zadecydowałby jedynie o ostatecznym kształcie porozumienia z Brukselą, które ma określić warunki wyjścia Wielkiej Brytanii ze Wspólnoty. Mogłoby jedynie zostać przyjęte lub odrzucone przez Brytyjczyków drogą głosowania. Trzeciej opcji - pozostania we Wspólnocie - nie brałoby pod uwagę. Przynajmniej jeszcze o tym się nie mówi.

Brexit dzieli

Polityka jest równie nieprzewidywalna. Co dziś wydaje się niemożliwe, jutro może pojawić się na  sztandarach. Partii Pracy, proponując uchwałę w takiej postaci, doskonale zdaje sobie sprawę, że jest rozbita, a to pękniecie przebiega na linii zwolenników i przeciwników Brexitu. Taki tekst uchwały nikogo na tym etapie nie dzieli. Stara się łączyć. Gdyby mówił o możliwości pozostania w Unii zapaliłby lont na beczce z prochem. Podobnie podzielona jest partia konserwatystów, choć w innych proporcjach. Brexit stał się rakiem toczącym brytyjską politykę i na razie nie ma na niego lekarstwa. Ani w negocjacjach z Bruksela, ani w debatach na forach partyjnych. Podobny podział panuje przy rodzinnych stołach. 

Złoty środek?

Jednak coś drgnęło. Jeszcze do niedawna lider laburzystów Jeremi Corbin, nie dopuszczał ewentualności zwołania drugiego referendum. Dziś mówi, że jeśli konwencja przyjmie zaproponowaną  uchwalę, z pokorą zaakceptuje wolę partii, której przewodzi. Nie wiadomo zatem co zrobi jutro, ani co powie za tydzień. 

Obecnie sytuacja wygląda następująco - negocjacje z Brukselą znalazły się w całkowitym impasie. Rząd brytyjski przyjął oblicze pokerzysty i przygotowuje się do opuszczenia Unii bez porozumienia. Jest też na nią obrażony - ponoć okazała mu w negocjacjach brak szacunku. Rozmowy miały przynieść rezultat do najbliższego szczytu Wspólnoty, który odbędzie się w październiku, ale to jest mniej niż prawdopodobne. Wręcz absolutnie niemożliwe. Powstała próżnia i tę próżnię Partia Pracy stara się wykorzystać. 

Nie ma cudów

Należy pamiętać, że laburzyści pozostają w opozycji. Ich lider Jeremy Corbin nie zasiada w biurze premiera na Downing Street, a jego współpracownicy tworzą zaledwie gabinet cieni. Są bezsilni wobec poczynań rządu, ale nie są niewidzialni. Propozycja zwołania drugiego referendum - wprawdzie obwarowana wieloma "ale"  -  może stać się trampoliną, która da im szanse na zdobycie władzy. Trudno określić, co mogłoby stać się potem.

Quo Vadis UK

Nie jestem jasnowidzem, ale zerkając w kryształową kulę brytyjskiej polityki zaczynam dostrzegać pewien trend. W sytuacji, gdy negocjacje brexitowe znalazły się w martwym puncie, opozycja zaczyna ostrożnie przejmować inicjatywę, używając języka, który jeszcze niedawno był na cenzurowanym. Jakby chciała wyczuć społeczne nastroje. Drugie referendum nie uchroni Wielką Brytanię przed Brexitem, może go natomiast bezterminowo opóźnić. Przede wszystkim dałoby szanse przyszłym pokoleniom Wyspiarzy uniknięcia katastrofy w jego twardej odmianie - opuszczeniem Wspólnoty bez porozumienia. To nie czas na blefowanie przy negocjacyjnym stole czy nieracjonalne trzymanie kciuków. Nie przesadzę jeśli napiszę, że ceną jest przyszłość 60-milionowego kraju, ważnego ogniwa Europy.

(m)