Boris Johnson zdrajcą? Oskarża go o to były minister finansów w rządzie premier Theresy May, która trzy tygodnie temu podała się do dymisji. Chodzi o zdradę oczekiwań elektoratu, ale to i tak mocne słowa.

Zdaniem Philipa Hammonda, Brytyjczycy zagłosowali za brexitem, ale nie za jego twardą wersją, czyli wyjściem Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej bez porozumienia. Takiej opcji nie brano pod uwagę podczas kampanii przedreferendalnej, a premier Johnson zmierza właśnie w tym kierunku. Hammond uważa, że premier celowo stawia Brukseli wygórowane warunki, wiedząc doskonale, że nie zostaną one spełnione, co automatycznie doprowadziłoby do twardego brexitu. Wielka Brytania ma opuścić wspólnotę 31 października. Co gorsza - jak podkreślił w wywiadzie dla BBC były minister finansów - strategię rządu ustalają doradcy Johnsona, którzy nie piastują demokratycznie obsadzanych stanowisk. To jego zdaniem niedopuszczalne.

Liczydełko powiedz przecie...

Po odejściu Teresy May parlamentarna arytmetyka nie ulegała zmianie - przypomniał na antenie BBC Hammond. Rządzący konserwatyści nie mają w Izbie Gmin większości. Muszą polegać na wsparciu posłów z Irlandii Północnej, a proponowany status tej prowincji po brexicie jest główną kością niezgody w przyszłych relacjach z Brukselą i trzykrotnie doprowadził już do odrzucenia w Izbie Gmin ratyfikacji porozumienia zawartego przez rząd premier Theresy May. Boris Johnson zamierza renegocjować tę umowę i domaga się usunięcia tzw. planu awaryjnego, który po brexicie pozostawiałby całe Zjednoczone Królestwo w unii celnej z Brukselą - to jedyny możliwy sposób uniknięcia fizycznej kontroli na unijnej granicy jaka przecinałaby Irlandię. Taki układ negowałby jedno z podstawowych założeń brexitu - możliwość zawierania samodzielnych umów handlowych w skali globalnej.

Szach, ale czy mat?

Philip Hammond jest przekonany, że jeśli zaistnieje taka konieczność, Izba Gmin zablokuje twardy brexit stosując odpowiednie procedury. Znany ze swych zdecydowanych wystąpień spiker niższej izby brytyjskiego paramentu, John Bercow, zapowiedział jednocześnie, że zrobi wszystko co w jego mocy, by Johnsonowi nie udało się doprowadzić do zawieszenia parlamentu w celu realizacji bezumownej strategii wyjścia ze Wspólnoty. Wszystko wskazuje na to, że obecne władze na Downing Street już rozpoczęły przegotowania do przedterminowych wyborów parlamentarnych. Na razie głośno się o tym nie mówi, ale odważne zapowiedzi rządu dotyczące nowelizacji prawa karnego, rozbudowy więzień i powiększenia szeregów policji o 20 tys. funkcjonariuszy sugerują, że praca nad pozyskaniem niezdecydowanej części elektoratu już się rozpoczęła.

Chleba i igrzysk

To na razie tylko obietnice. Rząd Borisa Johnsona zmierzy się z rzeczywistością na początku września, kiedy po przerwie wakacyjnej Izba Gmin wznowi swą działalność. Jeśli Boris Johnson zmierzać będzie do twardego brexitu, czeka go głosowanie nad wotum nieufności. Jeśli je przegra, konserwatyści będą mieli dwa tygodnie na uformowanie nowego rządu. W przypadku gdy ten nie uzyska poparcia Izby Gmin, Wielką Brytanię czekają przedterminowe wybory parlamentarne. Komentatorzy przypominają, że nominacja Johnsona na stanowisko premiera nie odbyła się za zgodą całego elektoratu - zadecydowali o tym jedynie członkowie rządzących Konserwatystów wybierając nowego lidera, łącznie 160 tys. osób. Jak podkreślają obserwatorzy, obecny szef rządu nie posiada mandatu całego społeczeństwa do realizowana tak historycznych przedsięwzięć jakim niewątpliwie jest brexit. Jesień w brytyjskiej polityce może być gorąca.