Gdyby pola kupili w przyszłym roku, nikt nie mógłby mieć do nich zastrzeżeń. A tak 11 rolników usłyszało prokuratorskie zarzuty za to, że kupowali ziemię od Agencji Nieruchomości Rolnych bez licytowania. Inni, którzy kupili grunty na tych samych zasadach, pytają teraz: co z nami?

Gdyby pola kupili w przyszłym roku, nikt nie mógłby mieć do nich zastrzeżeń. A tak 11 rolników usłyszało prokuratorskie zarzuty za to, że kupowali ziemię od Agencji Nieruchomości Rolnych bez licytowania. Inni, którzy kupili grunty na tych samych zasadach, pytają teraz: co z nami?
Rolnicy /Jakub Kamiński /PAP

Prokurator zarzuca chłopom spod zachodniopomorskich Pyrzyc złamanie kodeksu karnego, który zakazuje utrudniania lub udaremniania przetargu publicznego w celu osiągnięcia korzyści majątkowej oraz dogadywania się na szkodę właściciela mienia. Ponieważ rolników, którzy wchodzili w porozumienie było więcej niż trzech, zgodnie z prawem, możemy mieć do czynienia ze zorganizowaną grupą przestępczą. Skrótowo nazywaną gangiem. Taka działalność nie dotyczy tylko przestępstw kryminalnych. Każde działanie w celu popełnienia przestępstwa, podejmowane w grupie wyczerpuje tę definicję - tłumaczy Małgorzata Wojciechowicz z Prokuratury Okręgowej w Szczecinie.

Śledczy ten "rolniczy gang" rozpracowywali od dłuższego czasu. Rolnicy byli m.in. podsłuchiwani. Według prokuratora chłopi dogadywali się między sobą, kto bierze udział w przetargu na który kawałek ziemi. W przypadku braku rywala, ziemia była sprzedawana za 110 proc. ceny wywoławczej. Problem z udziałem w przetargach mieli rolnicy, którzy nie uczestniczyli w protestach i blokowaniu dróg ciągnikami. Grupa rolniczych aktywistów zniechęcała ich do licytowania. Prokurator ustalił też, że strajkujący rolnicy opłacali wspólnie radcę prawnego, który pilnował ich interesów od strony prawnej.

Chłopi brali udział w kilkudziesięciu przetargach, gdzie na przełomie 2-3 lat sprzedana została ziemia o wartości 6 milionów złotych. Według prokuratury, Skarb Państwa mógł zarobić więcej, gdyby na przetargach dochodziło do licytacji. Tam gdzie było więcej niż jeden oferent, ziemia osiągała dwukrotnie wyższą cenę. Efekt: 5 osób za kratami aresztu śledczego, 12 osób, rolnicy i były pracownik Agencji Nieruchomości Rolnych z Pyrzyc z zarzutami, za które grozi 5, a niektórym nawet 10 lat więzienia.

Tyle, że w tej sprawie jest wiele wątpliwości. Po pierwsze: czy rolnicy rzeczywiście złamali prawo? To powszechny sposób kupowania ziemi rolnej. Agencja Nieruchomości Rolnych organizuje teraz przede wszystkim przetargi ograniczone. Żeby wziąć w nich udział, rolnik musi przedstawić dowód zameldowania na terenie tej samej lub sąsiedniej gminy, gdzie leży kupowane pole. Agencja Nieruchomości Rolnych coraz częściej wpisuje też do aktu notarialnego obowiązek prowadzenia działalności rolnej osobiście przez 10 lat. Zgodnie z rozporządzeniem prezesa ANR z 2013 roku, przy sprzedaży ziemi najważniejsza jest nie tyle cena, co odległość gospodarstwa kupującego od licytowanego pola oraz powierzchnia już posiadanych przez niego gruntów rolnych. Agencja Nieruchomości Rolnych nie jest powołana do tego, żeby maksymalizować zyski ze sprzedaży ziemi i sprzedawać tylko w drodze przetargów nieograniczonych. Moim zdaniem rolnicy, którzy zostali zatrzymani, korzystali z normalnych procedur na zakup ziemi - mówił w Szczecinie minister rolnictwa Marek Sawicki, który w poręczeniu złożonym za aresztowanych rolników poprosił prokuratora, aby zbadał sprawę uwzględniając też m.in. ustawę o kształtowaniu ustroju rolnego, a nie tylko kodeks karny. Ustawa mówi bowiem co innego niż restrykcyjny kodeks.

Te preferencje wywalczyli sami chłopi, którzy, zwłaszcza w słynącym z urodzajnych czarnoziemów rejonie Pyrzyc w Zachodniopomorskiem, zmagają się z pochodzącymi z zagranicy właścicielami gigantycznych gospodarstw. Mimo obowiązującego do maja przyszłego roku memorandum na sprzedaż ziemi obcokrajowcom, 30 tys. hektarów w Zachodniopomorskiem mają zarejestrowane w Polsce spółki z kapitałem duńskim, niemieckim lub skandynawskim. W przetargu nieograniczonym polski rolnik nie ma szans przelicytować Duńczyka.

1 stycznia wejdzie w życie nowa wersja ustawy o kształtowaniu ustroju rolnego. Zmieni dużo, na korzyść rolników. Przede wszystkim jednoznacznie usankcjonuje sposób, w jaki teraz, na granicy prawa, kupowana jest ziemia rolna. Zamiast przetargów nieograniczonych i licytacji pojawią się postępowania ofertowe. Pracująca w Agencji Nieruchomości Rolnych komisja będzie wybierać rolnika, któremu sprzeda ziemię, za tyle, na ile pole wyceni rzeczoznawca koszty przygotowania gruntu na sprzedaż. Czyli za tyle, za ile ziemia sprzedawana jest rolnikom już teraz, a co nie podoba się prokuratorowi. Zamiast ceny, najważniejszy ma być zrównoważony rozwój rodzinnych gospodarstw rolnych.

Po drugie: czy rolnicy narazili Agencję Nieruchomości Rolnych na straty? Tylko hipotetycznie. Żadne z pól nie zostało sprzedane przecież poniżej ceny wywoławczej, którą, jako równą rynkowej wartości gruntu wycenił biegły rzeczoznawca. To mamy się bić i wykrwawiać za kawałek pola, tylko po to, żeby dać więcej zarobić Agencji i żeby prokurator był zadowolony? Chłop nie jest w ciemię bity. Wie na ile go stać - mówią dziś koledzy zatrzymanych rolników, większość w takiej samej sytuacji, jak farmerzy z zarzutami. Oni tez kupowali ziemię na przetargach, gdzie byli jedynymi oferentami i też, wśród sąsiadów ustalali, kto tym razem bierze pole. Ci rolnicy zastanawiają się teraz, czy powinni się sami zgłosić do prokuratury, bo skoro ktoś nie licytując złamał prawo, to oni przecież też.

Jak udawało się unikać licytacji? W drodze mediacji. To były spotkania w szerszym gronie, wszystkich zainteresowanych. Tam wszystko ustalaliśmy. Czasem padały ostre słowa, piętnowaliśmy też tych, którzy nie chcieli nas wspomagać na protestach, a potem przychodzili po ziemię. Ale nie było gróźb, nikt nikogo nie bił, nie straszył, że mu coś spali. Działaliśmy na morale - przyznaje jeden z rolników spod Pyrzyc. W dniu przetargu wszystko było już uzgodnione. Jak zapewniają chłopi, burd nigdy nie było. Przetarg odbywał się zresztą pod nadzorem komisji, w której zasiadali przedstawiciele ANR oraz tak zwana strona społeczna. Gorzej, gdy do przetargu stawał tzw. słup, czyli rolnik, który kupował ziemię tylko po to, aby przekazać ją do prowadzonego przez Duńczyka lub Niemca gospodarstwa. Po czym rolnicy poznawali słupa? Wiemy kto ma problemy finansowe, kto przeinwestował, ma długi i komornika na karku. Jeżeli komuś komornik zabiera sprzęt za milion złotych i  to nie koniec jego długów, i ta osoba pojawia się na licytacji oferując za grunt 4 miliony złotych, to jest to jednoznaczne. Wiemy, że Duńczycy oferują pomoc takim rolnikom w spłaceniu długów, w zamian za co ci w ich imieniu skupują ziemię ­- tłumaczą rolnicy. O tym, że jest to obchodzenie prawa, pisała w swoim raporcie Najwyższa Izba Kontroli, która wskazywała, że kontrolowane przez obcokrajowców spółki skupowały w Zachodniopomorskiem ziemię na skalę masową, także przy wykorzystaniu "słupów", a Agencja Nieruchomości Rolnych do 2013 roku kompletnie nad tym nie panowała. Nie wiadomo było nawet ile dokładnie gruntów ANR sprzedała obcokrajowcom omijającym polskie prawo. Wiadomo, że żaden z nich nie usłyszał za to zarzutów. Udało się jednak, pod naporem rolników, zmienić prawo.

Dlaczego polskiej ziemi nie powinien kupować Duńczyk czy Holender? Bo leży to w interesie narodowym. Według konstytucji, podstawą ustroju rolnego są rodzinne gospodarstwa rolne, według ustawy - takie do 300 hektarów. Z takich gospodarstw utrzymują się całe rodziny rolników. Kontrolowane przez obcokrajowców spółki, jak na przykład główny wróg chłopów z Pyrzyc "Zakład Rolny Obojno" z polskim prezesem i resztą zarządu obywatelstwa duńskiego, miał do niedawna ponad 800 hektarów. Zarabia na tym spółka, która jedynie zatrudnia rolników do wykonywania prac.

Ta sprawa nie jest jednoznaczna. Prokurator ma słuszne zastrzeżenia do blokowania przez rolników dostępu do licytacji tym, którzy na traktorach nie przyjeżdżali pod Urząd Wojewódzki w Szczecinie. Śledczy nie ujawniają jednakże co zarejestrowały podsłuchy i czy rolnicy nie posunęli się za daleko. Z drugiej strony, karanie rolników za to, że nie zabijali się za kawałek pola i nie płacili za grunty kosmicznych cen, a tyle, ile są one warte, wydaje się być mocno na wyrost.