Prawo tysiąca, opisane przez angielskiego historyka Cyrila Northcote’a Parkinsona mówi, że gdy instytucja przekroczy liczbę 1000 urzędników, nie potrzebuje do swego istnienia świata zewnętrznego: jej własne problemy pochłaniają cały jej czas i wysiłek. Szary człowieku, zastanów się dwa razy, zanim zaczniesz takiej instytucji zawracać głowę.

Stowarzyszenie Rowerowy Szczecin się nie zastanowiło i ma za swoje. Backgroud wygląda tak. W kwietniu szczecińscy rowerzyści napisali do urzędników. Nie dostali odpowiedzi w ustawowym terminie dwóch tygodni. Poczekali więc do czerwca i wystosowali skargę na prezydenta miasta. Każdy ma takie prawo, skargę każdorazowo rozpatruje Rada Miasta. A ta - skargę na brak reakcji urzędników uznała za bezzasadną. Dlaczego? Tu zaczyna się groteska jak z Gogola.

Okazuje się, że winnym zamieszania i opóźnienia jest... nie! Nie urzędnik. Jest pismo od Stowarzyszenia, które, jak czytamy w uzasadnieniu decyzji radnych "podpięło się pod inną dokumentację i nie zostało przekazane do właściwej komórki organizacyjnej celem przygotowania odpowiedzi". Prawie miesiąc po tym, jak rowerzyści się poskarżyli, pismo w końcu się odnalazło, odpowiedź została udzielona. Nic się nie stało!

Wiele urzędniczego bełkotu w życiu już widziałam, to co podpisał przewodniczący szczecińskiej Rady Miasta szczerze mnie jednak najpierw rozbawiło, a potem zafrasowało. To nie koniec urzędniczych grzechów.

Kilka tygodni temu zajmowałam się sprawą ludzi, którzy w Szczecinie nie mogą przekształcić użytkowania wieczystego we własność za bonifikatą, tylko dlatego, że 40 lat temu, w miejscu osiedla domów jednorodzinnych były tereny rolne. Jedna z urzędniczek odpisała wtedy mieszkańcowi, że urząd może udzielić bonifikaty, ale jeśli nie chce, to nie musi. W tym wypadku uparcie nie chce i co mu zrobicie?

Jeszcze jedno w tym temacie. Prezydent Szczecina i zachodniopomorski wojewoda przegrali sprawę przed Naczelnym Sądem Administracyjnym. NSA uznał kasację złożoną przez skupionych wokół Stowarzyszenia "Ocalmy zabytek" mieszkańców willi Grueneberga. To prawie stuletni budynek, który okazał się przeszkadzać w budowie linii tzw. szybkiego tramwaju. Jego mieszkańcy zostali wywłaszczeni, a następnie siłą eksmitowani z budynku, sama willa, wpisana do rejestru zabytków, ma zostać przesunięta o kilkadziesiąt metrów. Mieszkańcom przyznano, ale do dziś nie wypłacono, odszkodowania - od 8 do 100 tysięcy złotych. NSA uznał, że wywłaszczanie było nadmierne, a władze pogwałciły prawa człowieka, w tym prawo własności. Wyrok jest prawomocny i ostateczny. Urzędnicy uznali jednak, że NSA... nie ma racji. Z perspektywy Szpinakowego Pałacu, jak na urząd miasta mówiono za czasów niemieckich, po prostu świat widać lepiej. Na moją skrzynkę mailową trafiło oświadczenie, którego nie powstydziliby się propagandziści w czasach Gomułki. "Tym bardziej smutne jest, że inwestycję wartą setki milionów złotych próbuje dyskredytować grupka osób działająca w imię własnych interesów i za nic mająca rozwój miasta. (...) Naczelny Sąd Administracyjny  rozpatrywał skargę stowarzyszenia, które nie może się pogodzić, ze spełniającymi się marzenia tysięcy mieszkańców, którzy chcą w łatwy sposób podróżować między dwoma brzegami Odry."

W kolebce demokracji, starożytnych Atenach w czasach Peryklesa, urzędnicy wybierani byli na roczną kadencję. Kandydaci najpierw musieli udowodnić, że mają nienaganną moralność, następnie za swoje decyzje byli rozliczani przez Zgromadzenie. Za naruszenie zasad demokracji Zgromadzenie mogło urzędnika wygnać z Aten na 10 lat. Co dziś można zrobić urzędnikom? Okazuje się, że tylko skoczyć.