Gdybym była Bartoszem Arłukowiczem, po dzisiejszej konferencji premiera pomyślałabym o rezygnacji. Kto będzie chciał rozmawiać z ministrem, który najpierw napisał nowelizację ustawy, przedstawił ją publicznie w Sejmie, na jej podstawie negocjował ze środowiskiem aptekarzy, a potem… poległ na rządzie.

Rada Ministrów nie zgodziła się z ministrem Arłukowiczem i wykreśliła zapisy dotyczące aptekarzy. Premier bagatelizował dziś problem, mówiąc, iż nikt nie jest nieomylny, a gdyby chciał kogoś odwoływać za pierwotne wersje ustaw, to musiałby odwołać wszystkich członków swojego rządu.

Problem jednak istnieje. Wyobrażam sobie scenę, kiedy Bartosz Arłukowicz przychodzi na negocjacje z protestującym środowiskiem, a środowisko pyta: "Jakie mamy gwarancje, że to, co pan nam przedstawia, jest wersją aktualną? Niech pan nam tutaj przyśle premiera".

Premier nie tylko nie ułatwia życia nowemu, niedoświadczonemu ministrowi, ale mocno je komplikuje. Z drugiej jednak strony: "Widziały..., co brały." Arłukowicz wiedział, na co się decyduje albo przynajmniej powinien wiedzieć. Polityczna dorosłość kosztuje...