"Jedziemy na ostro, na twardo" - taka decyzja zapadła na wczorajszym spotkaniu konserwatystów z PO pod wodzą Jarosława Gowina. Na ostro, czyli spuszczając łomot własnemu premierowi, który na Twitterze pisał, iż należy rozpocząć dyskusję o wszystkich projektach ustaw dotyczących związków partnerskich. Dziś po raz pierwszy szef rządu tak boleśnie przegrał - i to z prawie jedną czwartą własnego klubu.

W Kancelarii na Ujazdowskich nie doceniono Gowina. Zresztą on sam działał na uśpienie czujności szefa rządu. Wiele osób, z którymi rozmawiałam przez ostatnie miesiące (głównie z rządu) twierdziło, że minister sprawiedliwości uległ czarowi premiera i niemal się w nim zakochał. A w tym czasie Gowin - wzmocniony ministerialną teką - tworzył własne zaplecze i bił się o ideologię, gromadząc wokół siebie ludzi.

I tu jest kolejny problem: ideologia to nie spółdzielnia Cezarego Grabarczyka skoncentrowana wokół interesów, ani chęcią zemsty "Jednoosobowej Rezerwy Strategicznej" w postaci Grzegorza Schetyny. Ideologia łączy silnie i trwale. Jeszcze rok temu wokół Jarosława Gowina było kilku posłów, którzy z pewnością stanęliby za nim. Dziś - jest ich ponad czterdziestu. Jest również wspomniany Grzegorz Schetyna, dziś głosujący lojalnie - tak jak Donald Tusk - ale z pewnością urażony i czekający na swą chwilę. Może się wydarzyć tak, że od dziś bardziej będzie mu po drodze do Gowina.

Stosunki między Gowinem a Schetyną układały się różnie. Od pragmatycznej współpracy do emocjonalnej niechęci. Jeśli szef rządu nie zagospodaruje swojego dawnego druha, zesłanego do sejmowej komisji spraw zagranicznych, ten - strategicznie - może dogadać się z ministrem sprawiedliwości.

Tym bardziej, że dość tajemniczo jawi się rola szefa klubu PO w sejmie. Rafał Grupiński, przyjaciel Schetyny albo nie wiedział o wczorajszym spotkaniu spiskowców (tak stara się to pokazać) co oznacza, że kompletnie nie panuje nad klubem, albo wiedział i pozwolił na to, aby premier w świetle kamer zaliczył łomot. Wszyscy w sejmie wiedzą, że spotkanie, w którym bierze udział więcej niż 3 osoby, to niemal publiczny wiec.

Jeśli Donaldowi Tuskowi nigdy nie przyszło do głowy, że może stracić partię, to dziś z pewnością może powiedzieć: "ten pierwszy raz mam za sobą". W tej chwili oczywiście, kiedy sondaże są wysokie nie musi się jeszcze martwić, ale gdyby zaczęły spadać? Gdyby zawyli Ci co tracą wpływy na dołach, w samorządach? Na razie także nie ma osoby, która mogłaby zastąpić Donalda Tuska na stanowisku szefa partii. Ale jej znalezienie - choć dziś mało wyobrażalne - jest możliwe.

I jeszcze jedna mała uwaga. Kiedyś premier zachwycał się tym, jak Platforma przygarnia polityków od prawa do lewa. W dłuższej perspektywie ten Front Jedności Narodowej może go dużo kosztować.