Kampania prezydencka dobiega końca - o północy rozpocznie się wyborcza cisza. Warto więc krytycznym okiem spojrzeć na dokonania sztabowców tak Bronisława Komorowskiego, jak Jarosława Kaczyńskiego.

Za co ludzie z zaplecza Bronisława Komorowskiego powinni uderzyć się w piersi?

Grzech pierwszy to błędne założenie na początku kampanii, że uda się sprowokować Jarosława Kaczyńskiego. To kwestia godzin co najwyżej kilku dni - przekonywali mnie na początku maja sztabowcy Komorowskiego. Mijały dni, tygodnie i nie udawało się, a planu B nie było. I tu mamy zaniechanie - czyli drugi grzech, który pociągnął za sobą trzeci, czyli ogólną nerwówkę. Ostatnią deską ratunku stał się premier. Tyle tylko, że na tle Donalda Tuska Komorowski wypadał blado, więc premier zaczął występować sam. Występował ostro i gniewnie. To czwarty grzech, bo hasło "zgoda buduje" stawało się coraz bardziej puste. W tym czasie marszałek popełniał gafę za gafą. Drobne przejęzyczenia zbierały się i zbierały, aż w końcu Komorowski zaczął się jawić jako polityk nieporadny i gapowaty. Tu mamy grzech piąty - sztab nie zapobiegał wpadkom, których można było uniknąć. Na końcu pozostało już rozpaczliwe i coraz bardziej agresywne przypominanie IV RP. Szósty punkt na mojej liście. I wreszcie siódmy: stosowanie się do zasady charakteryzującej do tej pory PIS: jak się coś nie udaje, to należy w to brnąć z całym entuzjazmem i zaangażowaniem, do końca.

A czego powinien się wstydzić sztab Jarosława Kaczyńskiego?

Po dobrym początku - czyli wskazaniu Joanny Kluzik-Rostkowskiej na szefową sztabu i umiejętnym pogłębianiu wrażenia, że Komorowski to polityk niesamodzielny i gapowaty - nastąpił ogólny brak koncepcji, co dalej. To pierwszy grzech, bo kampania wyraźnie siadła na tydzień przed pierwszą turą. Drugi - to zbyt skrupulatne ukrywanie Jarosława Kaczyńskiego, co podsycało wrażenie, że jest coś do ukrycia. Początkowy brak debat i normalnych wywiadów nie przeszkodził oczywiście przekonanym, ale w nieprzekonanych pogłębiał poczucie sztuczności sytuacji. Trzeci punkt - brak reakcji na poczynania niepolitycznych sympatyków Kaczyńskiego, prowadzących krwawą wojnę z rządem. Czwarty - umizgi do lewicy - przesadzone i nieszczere. Piąty - to brak rozliczenia z błędami IV Rzeczpospolitej, przy jednoczesnym zbyt głośnym wychwalaniu jej sukcesów. Szósty - zbytnia dbałość o to, by prezes był jak najmniej sobą, co najlepiej było widać podczas pierwszej debaty, którą Kaczyński prawie przespał. Nie otrzymaliśmy również jasnej odpowiedzi na pytanie, po co prezes wybiera się do Pałacu. I to siódmy punkt na mojej liście - bo tłumaczenia o chronieniu nas przed monopolem władzy są mało przekonujące. Tym bardziej, jeśli padają z ust ludzi, którzy podobnym monopolem dysponowali.