Tydzień pozostał do wyborczej niedzieli. W kampanii karierę robią różne słowa-klucze. Jednym z nich wydaje się: prywatyzacja.

"Prywatyzacja" to z definicji słowo niemające negatywnych konotacji - ot, po prostu przekazanie prywatnemu właścicielowi państwowego mienia, co może się odbyć przez uwłaszczenie lub sprzedaż. Zazwyczaj wszyscy żądają jej przyśpieszenia. Dla liberałów powinna być powodem do dumy - i generalnie jest - ale nie w kampanii wyborczej i nie, jeśli chodzi o służbę zdrowia. Tu owo słowo staje się straszakiem.

Co innego "modernizacja". Chcę modernizacji Polski - to chyba najczęściej powtarzana deklaracja wszystkich kandydatów łącznie z Jarosławem Kaczyńskim. Brzmi optymistycznie i nie ma żadnych negatywnych skojarzeń. Problem z tym, że hasło - choć gładkie - jest puste, a do tej pory żaden z pretendentów do fotela prezydenckiego nie sprecyzował, na czym dokładnie owa modernizacja ma polegać. Prawdopodobnie już się tego nie dowiemy.

Zamiast tego będziemy więc straszeni z jednej strony wizją karetki tylko dla posiadaczy kart kredytowych, a z drugiej strony wizją powrotu IV Rzeczpospolitej. Że mało to finezyjne? Cóż, cała kampania jest mało finezyjna - delikatnie rzecz ujmując.