Partie gorączkowo szukają kandydatek do Sejmu: potrzeba ich ponad 1270. Zgodnie z nowymi przepisami aby lista została zarejestrowana musi być na niej co najmniej 35 procent kobiet. Cztery lata temu było ich tylko 20 procent.

"Polowanie" odbywa się głównie w samorządach, stad na zamkniętych już listach najwięcej jest radnych. W Platformie Obywatelskiej panie znalazły się nawet w pierwszych piątkach, bo zarząd tej partii postanowił, że musi być w nich miejsce przynajmniej dla dwóch kobiet.

Pod drzwiami przewodniczącego klubu PO można od tygodni obserwować wycieczki zdenerwowanych posłów płci męskiej, którzy nie chcieliby wypaść poza ową piątkę.

Oni dokładnie wiedzą, że o ile z czwartego miejsca kandydaci dwóch największych partii mogą zdobyć co drugi mandat, to już z ósmego tylko co dziesiąty. Za najgorsze miejsce w Platformie Obywatelskiej uchodzi "jedenastka". W poprzednich wyborach nikt startujący z tej pozycji nie zdobył poselskiej legitymacji. Środek listy to właśnie najczarniejszy sen kandydatów dużych partii, o wiele bardziej interesujące jest dla nich miejsce ostatnie.

Parytety jeszcze bardziej komplikują życie w małych ugrupowaniach. Tam bowiem naprawdę liczą się tylko dwa pierwsze miejsca. Start z dalszej pozycji to oczekiwanie na cud.