"Gowin podciął premierowi żyły, ale gardło poderżnąć musi Grzegorz" - posłowie PO niechętni "Kierownikowi" - jak nazywany jest w PO Tusk - wieszczą koniec nowego przewodniczącego i sugerują pakowanie walizek. To oczywiście myślenie życzeniowe, ale na pewno szef rządu nie tak wyobrażał sobie platformerskie święto demokracji i swoje zwycięstwo.

Miało być kompletnie inaczej - przyznają po cichu zwolennicy Tuska. Gdy w lutym pojawiły się informacje o tym, że premier zamierza zmienić statut tak, aby przewodniczący wybierany był przez całą partię, demokratycznie, plan był prosty. Trzeba uspokoić rozkołysaną partyjną łajbę i potwierdzić przywództwo. Początkowo wybory miały się odbyć najpierw na wszystkich szczeblach lokalnych, aby na końcu "wybrać Tuska na Tuska".

Potem jednak koncepcja się zmieniła, aby najpierw wybrać wodza a dopiero potem władzę w kołach, powiatach i regionach. Cel był prosty: silny lider umocniony zwycięstwem wesprze własnych kandydatów, aby ci wyeliminowali zwolenników Grzegorza Schetyny i samego "Scheta" - jak nazywany jest przewodniczący komisji spraw zagranicznych. To miał być pojedynek pomiędzy "Kierownikiem" a strąconym do pieczary byłym wicepremierem. Współpracownicy Tuska widzieli w nim głównego wroga, ale bagatelizowali jego pozycję: "Grzegorz nie odważy się startować, a jak się odważy to przegra z kretesem i będzie po sprawie". Faktycznie nie odważył się, choć wahał się do samego końca.

Gowina w tym wyścigu nikt nie traktował poważnie i nikt nie dawał praktycznie żadnych szans. "Weźmie kilka procent, 10 to byłby wielki sukces, ale nieosiągalny". Jeszcze wczoraj, gdy było już wiadomo, że były minister sprawiedliwości w głosowaniu korespondencyjnym dostał aż 20 procent głosów, zwolennicy Tuska przekonywali, że w internetowym szef rządu weźmie wszystko.

"Gdyby Schetyna odważył się wystartować, to razem z Gowinem mogliby doprowadzić do tego, że byłaby druga tura wyborów i kompletna porażka Donalda" - mówią współpracownicy pierwszego. Faktycznie druga tura, oczywiście ostatecznie wygrana przez Tuska byłaby dla niego policzkiem. Dziś szef rządu może więc powiedzieć: "Dzięki Grzegorzu, że nie startowałeś, piątka". Sam Schetyna może zaś tylko żałować, że nie spróbował, bo jego sytuacja paradoksalnie wcale nie jest łatwiejsza. "Stchórzyłeś, nie stanąłeś na ubitej ziemi więc nie masz argumentów ani prawa krytykować" - zapewne takich słów będą używać zwolennicy premiera. Pytanie, czy sam premier osłabiony tym wynikiem będzie w stanie doprowadzić swój scenariusz do końca.

Schetyna, Grupiński, Halicki czyli towarzystwo pieczarowe
("pieczara" - tak nazywany jest sejmowy gabinet szefa komisji spraw zagranicznych) są w tej chwili nietykalni - wyrokują zwolennicy byłego wicepremiera. Wtóruje im Jarosław Gowin, który podczas konferencji powiedział wprost, że szef rządu nie będzie miał siły przy pomocy swoich ludzi odebrać przywództwa w regionach ludziom Schetyny i przede wszystkim jemu samemu.

Według moich informacji - dziś po ogłoszeniu wyników premier miał nakreślić dalszy plan walki wewnętrznej w Platformie, powiedzieć o konieczności współpracy z prezydentami miast, zwłaszcza z Rafałem Dutkiewiczem, czyli o scenariuszu, o którym Schetyna mówił "to polityka prowadzona na kolanach". W ostatniej chwili, czyli po potwierdzeniu się dobrych wyników Gowina i słabej frekwencji, premier zrezygnował z takiego wystąpienia.

Zrobił co mógł w tej sytuacji, podziękował konkurentowi, pogratulował, zaprosił do współpracy, nad resztą wewnętrznego scenariusza trzeba się zastanowić, ale ów scenariusz powinien zostać zrealizowany - przekonywał zwolennik szefa rządu. Sam premier nie odpowiedział na pytania dziennikarzy, nad nową sytuacją i strategią ma myśleć przez weekend w Sopocie. Schetyna na razie jest na urlopie, ale jego ludzie już zbroją się na wybory regionalne. "Wszędzie wystawimy swoich kandydatów i być może uda nam się odbić z rąk Tuska Podlasie" - brzmią wojenne pomruki.

A Jarosław Gowin? Sam wydawał się zaskoczony swoim wynikiem, który zresztą nieco pozmieniał i jego plany. Były minister był pewny, że po przegranej zostanie z hukiem wyrzucony z PO i szczęścia poszuka jako kandydat na prezydenta Krakowa, realizując swe plany z republikanami i PJN-em.  "20 procent to immunitet, nikt nie będzie go wyrzucał, chyba, że będzie prowokował i głosował przeciwko rządowi" - zapowiadają współpracownicy premiera. "Oczywiście, że będzie prowokował i chwiał tą łajbą i dlatego jak najszybciej trzeba się go pozbyć" - odpowiadają spółdzielcy, czyli najzacieklejsi wrogowie byłego ministra sprawiedliwości.

Kilka godzin po ogłoszeniu zwycięstwa Tuska nikt nie ma wątpliwości, że to nie koniec. A miało być tak pięknie: uspokojenie partii, potwierdzenie absolutnego przywództwa. "Wcześniej czy później każdy Cezar doczeka chwili, gdy do jego drzwi zastuka Republika - wspólnota wolnych ludzi" napisał na Twitterze już wczoraj wieczorem Jarosław Gowin. To oczywiście chciejstwo i słowa na wyrost, ale Tusk już wie, że słabnie. A tego trendu odwrócić właściwie się nie da.