W polskiej reprezentacji rugbistów występuje spora grupa zawodników urodzonych poza naszym krajem. To potomkowie osób, które z różnych przyczyn i w różnym czasie musiały wyjechać, uciekać albo zostały wywiezione z Polski. Nie wszyscy zawodnicy znają dokładne koleje swoich przodów. Niektórzy dzielą się jednak niezwykłymi historiami. Reprezentacja Polski połączyła ludzi z różnych stron świata.

Dziadek w Armii Andersa

W reprezentacji mamy grupę zawodników, których z Polski "wygoniła" II wojna światowa. Są także gracze, których rodzice wyjechali z kraju po tym jak weszliśmy do Unii Europejskiej. Można śmiało powiedzieć, że reprezentacja rugby jak w soczewce skupia historię ostatnich kilkudziesięciu lat naszego kraju. Wielu zawodników ma za sobą także burzliwe losy związane z ich sportowymi karierami.

Dobrym przykładem jest wychowany w Szkocji Craig Bachurzewski. Próbował przebić się do tamtejszej reprezentacji. Po zerwaniu więzadła krzyżowego jego kariera znalazła się na zakręcie. Zawodnik po namowach dziadka postanowił spróbować sił w Polsce i tak trafił do Arki Gdynia, w której spędził trzy lata. Później wrócił na Wyspy Brytyjskie, ale w reprezentacji pozostał do dziś.

Rodzinka Bachurzewskiego pochodzi z Białowieży. W trakcie wojny część osób trafiła do obozów koncentracyjnych:

Nie jestem pewien, co dokładnie się tam wydarzyło, nikt z rodziny nigdy o tym nie mówił, chyba ze względu na to, jak trudno to było dla nich przeżycie - zaznaczył Bachurzewski.  Dziadek zawodnika do Polski nie wrócił. Wywieziony do Rosji uciekł wraz z kilkoma innymi więźniami. Trafił ostatecznie do armii Andersa:

To, jak udało im się uciec i przedostać tak daleko bez złapania, jest niesamowite i nigdy chyba nie zdam sobie w pełni sprawy, co przeżył. Mój dziadek był spadochroniarzem w armii Andersa, awansując, został generałem. Walcząc ramię w ramię z Brytyjczykami i będąc rannym, został zabrany do Wielkiej Brytanii i tam osiadł, zakładając naszą rodzinę - opowiada Bachurzewski i dodaje, że w rodzinnym menu regularnie pojawiały się polskie potrawy jak bigos czy pierogi.

"Jestem dumny, że mogę grać z orłem na piersi"

Takich historii jest więcej. Podobnie ułożyły się choćby losy rodziny Maxa Lobody. Urodził się w angielskim Blackpool, ale często odwiedzał dziadków mieszkających w Manchesterze. Dziadek rugbisty także miał za sobą wojenny szlak:

Niestety mój dziadek zmarł kiedy miałem 15 lat. Byliśmy bardzo blisko. Często myślę o tym, jak byłby dumny, gdyby widział, że reprezentuję Polskę. To samo odczuwa też cała moja rodzina, która jest bardzo dumna z tego co osiągnąłem. Myślę o dziadku za każdym razem, kiedy zakładam koszulkę reprezentacji. Jestem dumny, że mogę grać z orłem na piersi - podkreśla zawodnik.

Kolejny przykład? Peter Hudson Kowalewicz. Jego dziadek pochodzący z Wolsztyna pod koniec wojny stacjonował w Szkocji. Służbę zakończył w Londynie i tam osiadł na stałe.

Obozy, przeprowadzki i kontynuowanie polskich tradycji

Deportowali na Syberię byli z kolei przodkowie Stasia Maltby’ego. Rugbysta szeroko opisał wojenne losy swojej rodziny:

"W 1940 moja babcia z mamą i bratem zostali deportowani na Syberię ze wschodniej Polski do pracy, a jej ojciec został aresztowany i przewieziony do więzienia w Rosji. Moja Prababcia miała zaledwie 25 lat i dwójkę małych dzieci. Brat babci zmarł w obozie na tyfus. W 1942 r. nastąpiła amnestia. Zwolniono polskich więźniów aresztowanych przez Rosjan, w tym ojca babci, aby utworzyć armię i walczyć z Niemcami podczas II Wojny Światowej. Moja babcia i jej matka zostały przetransportowane z Taszkientu w ówczesnym ZSRR wraz z innymi polskimi rodzinami do Persji (Iranu), gdzie przebywały w wielu obozach przejściowych. Z Persji rodziny były wysyłane do obozów w Afryce (Dzadzio był w Tangerze, Tanzania) lub do obozu w Indiach (Valivade), gdzie moja Babcia przebywała przez 6 lat.

Ojciec mojej babci walczył pod Monte Cassino we Włoszech pod dowództwem brytyjskim, a po zakończeniu wojny w 1945 roku został przetransportowany do Anglii. W 1947 roku, kiedy moja babcia miała 10 lat, rodziny, które miały kogoś, kto walczył w armii, mogły wsiąść na statek do Southampton i połączyć się z bliskimi. Rodziny zostały umieszczone w różnych obozach wojskowych w Anglii, gdzie często spotykały się z innymi Polakami, kontynuując polskie tradycje. Życie toczyło się dalej i pewnego dnia moja Babcia poznała mojego Dziadzia na jednej z polskich potańcówek i ostatecznie pobrali się w 1957 roku. Oboje osiedlili się na jakiś czas u rodziców mojego Dziadzia i mieli troje dzieci, w tym moją mamę Teresę (pisownia oryginalna - przyp. RMF FM)".

Mama zawodnika szeroko angażowała się w życie polonijne. Wybór reprezentowania Polski był więc dla Stasia dość naturalny.

"Czuję się w pełni Polakiem"

Z kolei Ross Cooke opowiada, że jego dziadek do Anglii trafił już po wojnie, ale nie uczył dzieci i wnuków języka polskiego.  Niewiele opowiadał też o rodzinie i Polsce:

Brakuje mi dlatego trochę tego, by moje imię lub nazwisko było bardziej polskie. Ale gra w reprezentacji sprawia, że o tym zapominam i czuję się w pełni Polakiem. A cała moja rodzina zwykle przyjeżdża na moje mecze. Również moja siostra dzięki temu bardziej zrozumiała i poczuła swoje polskie korzenie - podkreślił.

Mała Polska

Niesamowitą historią rodzinnych losów podzielili się także Lucas i Alexander Niedźwiedzcy. Oni do reprezentacji Polski trafili z Antypodów.

Kiedy rozpoczęła się wojna i Rosjanie wkroczyli do Polski od wschodu, nasz dziadek miał 3 lata. Rosjanie zabrali wówczas naszego pradziadka, jako wysokiego stopniem oficera policji i zamordowali go. Prawdopodobnie zginął w Katyniu. Dziadek trafił ostatecznie do Nowej Zelandii. Był jednym z 733 dzieci z Pahiatua - opowiadają bracia.

Obóz w Pahiatua nazywany był Małą Polską. Warto poznać bliżej ten epizod wojennych losów naszych rodaków. Szerokie opracowania można oczywiście znaleźć w internecie. Władze Nowej Zelandii zaprosiły do siebie grupę dzieci i ich opiekunów. Były to osoby ewakuowane z Rosji z Armią Andersa. Na miejscu były: polska szkoła, kościół. Zorganizowano także polskie harcerstwo. Większość dzieci, które trafiły wtedy do Nowej Zelandii, zostały tam na całe życie, choć początkowo wszyscy mieli wrócić do Polski. Nowozelandzkie władze zmieniły jednak swoją decyzję po tym, jak część polskiego terytorium trafiła pod zwierzchność ZSRR, a władze ludowe w Polsce zaczęły prześladować m.in. żołnierzy Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie wracających do ojczyzny. Obóz w Paihatua funkcjonował do kwietnia 1949 roku. Do Polski wróciło później z Nowej Zelandii tylko kilkadziesiąt osób. W tym także dziadek zawodników, który sam był mocno związany z rugby:

W Nowej Zelandii dziadzio poznał naszą babcię. Kiedy zaczął życie w nowym kraju, rząd chciał, by dzieci z Polski uprawiały sport, by dać im jakieś zajęcie. Nie było wówczas prawie w ogóle piłki nożnej w kraju, a mój dziadzio był silny i szybki. Mówiono mu, że jeśli będzie kontynuował grę i karierę, to prawdopodobnie dostanie się do All Blacks, bo radził sobie świetnie. Niestety nie mógł kontynuować gry tak długo jak chciał, ponieważ musiał wrócić do Polski, podjąć pracę i pomóc swojej rodzinie. Szkoda, bo miał ogromny talent, ale to tłumaczy, dlaczego my z bratem tak mocno zaangażowaliśmy się w rugby - mówił Lucas Niedźwiedzki. Teraz bracia grają w lidze australijskiej.

Ucieczka z obozu koncentracyjnego do Australii

Polsko-tongijsko-maoryskie pochodzenie ma za to Malakai Watene Zelezniak. Tu znów wszystko zdeterminowała woja:

Mój dziadek Adam Józef Żeleźniak urodził się w Polsce i został rozdzielony ze swoją mamą i siostrami kiedy trafił do obozu koncentracyjnego. Stracił z nimi kontakt. Udało mu się z niego uciec, wskoczył na statek i popłynął do Australii, by tu zacząć nowe życie. Tam poznał swoją żonę i tam urodził się mój tata. Ale mój dziadek nie chciał nigdy wiele opowiadać o przeszłości. Dlatego nawet mój tata zna tylko najważniejsze fakty. Myślę, że to były dla niego na tyle trudne przeżycia i wspomnienia, że nie chciał do nich wracać. Nie wiemy, co stało się z jego mamą i siostrami. Wydaje mi się, że przeżyły wojnę i zostały przeniesione do Wielkiej Brytanii. Niestety nie jesteśmy pewni, nie było wtedy social mediów i całej technologii, z pomocą których teraz łatwo znaleźć kontakt z każdym. Mój dziadek jest więc Polakiem i choć płynie we mnie krew różnych nacji, to najwięcej mam właśnie tej polskiej. Jestem dumny z mojego pochodzenia i wdzięczny dziadkowi, że wyjeżdżając do Australii dał mi szansę, którą właśnie dostaję, by reprezentować Polskę na poziomie międzynarodowym - opowiadał rugbista.

Młoda emigracja

Przedstawicielem młodej emigracji jest z kolei Jakub Małecki. Z Polski wyjechał z rodzicami jako ośmiolatek. Rodzina osiadła w Walii, a Małecki kilka lat później rozpoczął swoją przygodę z rugby. Podobnie wyglądała droga Jakuba Wojtkowicza:

Urodziłem się w Sosnowcu i wyjechałem do Irlandii jak miałem 6 lat. Tam zacząłem grać w rugby w mieście Sligo dla mojej szkoły, klubu i prowincji Connacht. Latem trenowałem też z akademią Connachtu i miałem okazję zagrać w reprezentacji Irlandii U20 na mistrzostwach świata we Francji w 2018 roku - powiedział Wojtkowicz. Obecny reprezentant Polski na tamtym turnieju zdobył nawet jedno przyłożenie.

Możliwe, że w przyszłości takich historii związanych z najnowszą historię Polski i Wielkiej Brytanii będzie więcej. W końcu na Wyspach po wejściu Polski do Unii Europejskie osiedliło się mnóstwo Polaków.

Polskie rugby cały czas próbuje budować swoją siłę na arenie międzynarodowej. W naszym kraju to ciągle sport półprofesjonalny. Zaciąg zawodników, którzy szkolili się w krajach o wyższej kulturze gry, na pewno może wyjść naszej drużynie na dobre. To także możliwość by biało-czerwonych barwach spotkali się potomkowie ludzie, którzy z różnych względów musieli opuścić Polskę i nie zawsze mogli do niej wrócić. Dla części naszych reprezentantów gra w polskich barwach to spełnienie marzeń. Inni trafili do kadry trochę z przypadku, ale dzięki temu lepiej zrozumieli losy swoich rodzin i poznali kraj przodków.

Za pomoc w powstaniu materiału dziękujemy Polskiemu Związkowi Rugby.

Opracowanie: