Sprawa kontrowersyjnej operacji psa sprzed 11 lat będzie mieć swój dalszy ciąg. Chodzi o zabieg na kundlu Saturnie. Pies został adoptowany ze schroniska tylko po to, żeby służyć jako dawca organu dla rasowego owczarka, a potem wrócił do przytułku. Los czworonoga nagłośniła jego nowa właścicielka. Sąd Najwyższy zdecydował właśnie, że sprawa ta powinna być jeszcze raz rozpatrzona.

Wszystko zaczęło się w 2013 r., gdy właściciele chorego owczarka adoptowali Saturna. Psiak miał oddać swoją nerkę owczarkowi. Operację przeprowadził weterynarz Jacek S. Niestety, zabieg okazał się nieskuteczny, owczarek zmarł po kilkunastu dniach. Saturn przeżył przeszczep, ale podupadł na zdrowiu. Mało tego, zaledwie dwa miesiące później właściciele oddali go do schroniska.

Sprawa wyszła na jaw w 2018 r. Saturn znalazł nową właścicielkę, która zorientowała się, że jej podopieczny nie ma jednej nerki i wymaga specjalnej opieki. O fakcie nie została wcześniej poinformowana. O wszystkim donosiła wówczas "Uwaga! TVN".

Pies to nie części zamienne

Saturn nie podjął świadomie decyzji, że chce uratować życie innemu psu. Tę decyzję podjęli za niego ludzie, których w mojej opinii zupełnie nie obchodził jego dalszy los. W schronisku wybrano go, bo był podobnej wielkości jak biorca i był w doskonałym stanie zdrowia, a nie dlatego, że był miły czy że pasował charakterem do nowej rodziny - uważa Cezary Wyszyński, prezes Fundacji Viva!, która skierowała sprawę do sądu. 

Prokuratura postawiła zarzuty znęcania się nad zwierzętami lekarzowi, który wykonał przeszczep narządów u Saturna i Tosi - suczki, która doświadczyła analogicznego traktowania.

Warszawski sąd pierwszej instancji uniewinnił weterynarza, uzasadniając, że działał w stanie wyższej konieczności, ratując dobro ważniejsze - życie zwierzęcia.

Nie zgodziliśmy się z taką oceną i złożyliśmy apelację. Pies, który nie ma domu ani człowieka, który będzie go chronił, nie może być źródłem "części zamiennych" dla innych, kochanych i zaopiekowanych zwierząt tylko dlatego, że jego los nikogo nie obchodzi. Nie można ratować życia jednego zwierzęcia kosztem zdrowia drugiego - powiedziała mecenas Katarzyna Topczewska, która skierowała sprawę do prokuratury w imieniu fundacji.

Sąd drugiej instancji przychylił się do argumentacji obrońców Saturna. Sprawa trafiła do ponownego rozpatrzenia, a w uzasadnieniu wyroku czytamy m.in., że nie zaistniał stan wyższej konieczności, w którym życie biorców stanowiło wyższe dobro chronione prawem od zdrowia dawców. Podkreślono również, że lekarz operujący wiedział, że podobne zabiegi mają niską skuteczność.

Z wyrokiem nie zgodził się obrońca weterynarza i złożył skargę do Sądu Najwyższego. Ten jednak skargę oddalił, więc sprawa wróci do sądu rejonowego. Batalia toczy się dalej, mimo że Saturn zmarł, nie doczekawszy wyroku sądu pierwszej instancji.

Ponowna rozprawa odbędzie się 15 kwietnia w Sądzie Rejonowym dla Warszawy Mokotowa.

Psie transplantacje

Według szacunków Vivy! zaledwie 30 proc. psów, które były biorcami przeszczepu, przeżywa sto dni po operacji. Poniżej 20 proc. żyje dłużej niż sześć miesięcy. Mała część dożywa roku po transplantacji.