"Dzisiaj stojąc w Miejscu Pamięci Auschwitz-Birkenau, z przerażeniem śledzę wiadomości o wojnie, która jest tak blisko. Rosja, która nas tu wyzwoliła, teraz prowadzi wojnę na Ukrainie. Dlaczego?" - pytała była więźniarka Auschwitz Zdzisława Włodarczyk podczas głównej ceremonii upamiętniającej 78. rocznicę wyzwolenia tego niemieckiego obozu. "Wobec narodowosocjalistycznego prześladowania i w obliczu Auschwitz nie można liczyć na nadzieję, że "czas leczy rany". Zranieni przez Auschwitz wiedzą, że to, co przeżyli, na zawsze będą nosić w sobie" - opowiadała natomiast Eva Umlauf, która do obozu trafiła jako dwulatka. 27 stycznia obchodzony jest na świecie jako Międzynarodowy Dzień Pamięci o Ofiarach Holokaustu.

Niemcy założyli obóz Auschwitz w 1940 r., aby więzić w nim Polaków. Auschwitz II-Birkenau powstał dwa lata później. Stał się miejscem zagłady Żydów. W kompleksie obozowym funkcjonowała także sieć podobozów. W Auschwitz Niemcy zgładzili co najmniej 1,1 mln ludzi, głównie Żydów, a także Polaków, Romów, jeńców sowieckich i osób innej narodowości.

27 stycznia 1945 r. żołnierze Armii Czerwonej otworzyli bramy obozu. Skrajnie wyczerpani więźniowie, których było w nim jeszcze ok. 7 tys. - w tym pół tysiąca dzieci - witali ich jako wyzwolicieli.

"Usłyszałam rozpaczliwy krzyk mojego taty"

Zdzisława Włodarczyk urodziła się 21 sierpnia 1933 r. Do KL Auschwitz deportowana została przez Niemców 12 sierpnia 1944 r. w transporcie z ogarniętej powstaniem Warszawy. 27 stycznia 1945 r. została wyzwolona z obozu.

78 lat temu wraz z rodzicami i młodszym bratem trafiłam tu. Miałam lat 11, brat siedem. Kiedy z przejściowego obozu w Pruszkowie zaganiali nas do towarowych wagonów, ktoś głośno zapytał: dokąd pojedziemy? Padła odpowiedź: na podkrakowską wieś. Jechaliśmy długo. Mój tato przez szparę między deskami w wagonie próbował obserwować trasę pociągu. Szarówka już była, jakieś zabudowania, gdy usłyszałam rozpaczliwy krzyk mojego taty. Chwycił się za głowę i uderzał nią o ścianę wagonu wołając: Boże gdzie oni nas przywieźli, gdzie nas przywieźli? Popatrzyłam przez szparę i zobaczyłam białą tabliczkę z czarnym napisem Auschwitz - wspominała Zdzisława Włodarczyk.

W obozie zostali wprowadzeni do baraku, który był wysypany piaskiem i chlorkiem. Siedzieliśmy na ziemi. Tak spędziliśmy pierwszą noc. Rano mama powiedziała, że mężczyźni są pod barakiem i tato tam jest. Cały dzień siedzieliśmy z tatą. Ludzie szukali rodzin, znajomych. (...) Późnym popołudniem mama kazała mi iść do baraku. Sama została z tatą. To był ostatni raz, kiedy tatę widziałam - mówiła.

11-letnia wówczas Zdzisława Włodarczyk następnego dnia trafiła do łaźni. Musieliśmy wszystko zostawić; staliśmy nago. Tu było strzyżenie i golenie. Korytarzem popędzili nas dalej do innego pomieszczenia. Ktoś krzyknął: teraz gaz puszczą. Ale to była woda, na przemian zimna i gorąca. Nie było mydła ani ręczników - wspominała.

"Najgorsze były noce"

Matka i córka stały się numerami. Moja mama otrzymała numer 85 281, ja miałam następny, a brat otrzymał numer 192 798. I dostaliśmy pierwszy kawałek chleba. Mały chlebek - dla dorosłych była ćwiartka, a dla nas dzieci 1/8. I znów nas poprowadzono wzdłuż drutów do baraków murowanych. Byliśmy już zupełnie rozdzieleni, dzieci osobno, matki osobno - dodała.

Barak miał murowane klatki, tzw. koje. Starsza więźniarka, blokowa powiedziała, że musimy się zmieścić w dwóch częściach środkowej i górnej części, bo na dole jest cegła i będzie nam zimno. W każdej koi był jeden koc i siennik z resztkami słomy. Najgorsze były noce. Dzieci płakały, wołały mamy, że zimno, że głodno. Z czasem cichły, bo wiedziały, że nic i nikt nie pomoże. Rano apel. Oczywiście bez jedzenia. Wieczorem apel i skromna porcja chleba, kosteczka margaryny, czasami marmolady, herbata ziołowa lub kawa - wspominała.

W połowie stycznia 1945 r. blok dziecięcy stał za "blokiem kobiet-matek". Gdy wyruszały marsze ewakuacyjne, brata Zdzisławy Włodarczyk Niemcy odrzucili z szeregu. Uznali, że się nie nadaje. Chciałam powiadomić mamę, że brat zostaje; zaczęłam głośno wołać. Doskoczył do mnie esesman uderzył mnie bardzo silnie w twarz, aż się okręciłam i kucnęłam, aby mnie więcej nie bił. I tak pozostawałam w tyle. Wtedy było mi już obojętne, co się stanie. Wyskoczyłam z szeregu i pobiegłam do brata. Nie chciałam, żeby był sam. Zostaliśmy na terenie obozu - mówiła.

W obozie zostali z większą grupą dzieci. Zaopiekowała się nimi starsza więźniarka - Białorusinka Janeczka. Zaprowadziła nas do baraku i razem z nią byliśmy. Byliśmy głodni. (...) Brat przyniósł dwa bochenki chleba. (...) Spaliśmy na nim. Chleb był suchy. (...) I to był nasz posiłek. Tak było około 10 dni - relacjonowała Zdzisława Włodarczyk.

"Dlaczego polityka taka jest?"

27 stycznia nadszedł front. Z daleka było widać, jak w białych kombinezonach biegli żołnierze. Nasza opiekunka powiedziała, abyśmy się nie rozchodzili, bo jest front i możemy zginąć. Do naszego baraku przyszli wojskowi. Wysoki oficer w czapce. Pamiętam jego słowa. Nie wiem, czy powiedział po polsku, czy powiedział po rosyjsku, ale zrozumiale: Dzieci, co wy tutaj robicie? Powiedział, że przyjdzie Czerwony Krzyż i się zaopiekuje nami. Jesteśmy wolne, tylko nie rozchodźmy się, bo jeszcze możemy zginąć. I wtedy przynieśli kocioł zupy - wspominała była więźniarka.

Zdzisława Włodarczyk postanowiła, że z bratem nie zostaną dłużej w obozie. Usłyszałam, że jakaś grupa kobiet, (...) wraca do domu. Postanowiłam, że i ja z bratem pójdziemy. Aby jak najszybciej stąd wyjść! Następnego dnia z kawałkiem koca wyszliśmy. Szliśmy za tymi kobietami. (...) Potem wojskowy samochód ciężarowy zabrał nas z drogi i zawiózł do Krakowa do Czerwonego Krzyża. Byliśmy na wolności - mówiła.

Kończąc swoje świadectwo, Włodarczyk podkreśliła, że "stojąc w Miejscu Pamięci Auschwitz-Birkenau, z przerażeniem słucha wiadomości o wojnie na Wschodzie. Wojska rosyjskie, która nas tu wyzwoliły, teraz prowadzą wojnę na Ukrainie. Dlaczego? Dlaczego taka polityka jest? - pytała.

"Uważam siebie za spadkobierczynię uczuć, która pracuje na rzecz pokoju"

Zranieni przez Auschwitz wiedzą, że to, co przeżyli, na zawsze będą nosić w sobie - mówiła Eva Umlauf, Żydówka, była więźniarka Auschwitz, podczas obchodów 78. rocznicy wyzwolenia tego niemieckiego obozu.

Eva Umlauf urodziła się 19 grudnia 1942 r. w obozie pracy Novaky. Została deportowana do Auschwitz 3 listopada 1944 r. w transporcie z Seredu na Słowacji wraz z całą rodziną jako dwuletnie dziecko. Ocalała, gdyż Niemcy pod koniec października przestali mordować Żydów w komorach gazowych. Wolności doczekała w KL Auschwitz. Jej matka, będąca w ciąży w czasie przybycia do obozu, w kwietniu 1945 r. urodziła córkę Eleonorę. Po wojnie Eva Umlauf została lekarką.

Uważam siebie za spadkobierczynię uczuć, która pracuje na rzecz pokoju. Mówiąc dziś do was, chcę podkreślić to, że zawsze - a tu, w Auschwitz szczególnie - chodzi o człowieka i człowieczeństwo - mówiła Umlauf.

Była więźniarka przywołała postać swojej matki, która przeszła przez piekło Auschwitz jako młoda kobieta. Było jej później trudno jako Żydówce żyć w społeczeństwie, które pragnęło zapomnieć. Przykład mojej (...) matki bardzo dobrze pokazuje, co oznacza "życie z wewnętrznymi zniszczeniami przez Auschwitz" (...). Podczas, gdy prawie wszyscy inni w społeczeństwie większościowym starali się zaprzeczyć krzywdzie wyrządzonej Żydówkom i Żydom, ona żyła jako Żydówka, samotna matka z dwiema małymi córeczkami, bez poczucia bezpieczeństwa w dużej rodzinie, z rozległym urazem psychicznym i fizycznym - wskazywała.

"Ran zadanych przez niewolę nie da się tak łatwo wyleczyć"

Eva Umlauf podkreśliła, że "ran zadanych przez prześladowanie, przemoc, niewolę nie da się tak łatwo wyleczyć". Wobec narodowosocjalistycznego prześladowania i w obliczu Auschwitz nie można liczyć na nadzieję, że "czas leczy rany". Zranieni przez Auschwitz wiedzą, że to, co przeżyli, na zawsze będą nosić w sobie. Niezależnie od tego, ile czasu upłynie; niezależnie, czy potrafią o tym rozmawiać, czy nie; niezależnie, czy swoje doświadczenia zachowają dla siebie, czy przekażą kolejnemu pokoleniu; niezależnie od tego, czy są zranionymi ofiarami czy sprawcami - mówiła.

Umlauf dodała, że do Auschwitz trafiła 3 listopada 1944 r. w ostatnim transporcie z Seredu. Komory gazowe były już wówczas wysadzone w powietrze. Łut szczęścia pozwolił mnie i moim rodzicom wymknąć się machinie śmierci. Wszyscy inni z naszej rodziny tego szczęścia nie mieli. Poza mną i moją mamą nikt nie przeżył. Moja siostra Nora urodziła się krótko po wyzwoleniu, w kwietniu 1945 r. Całe rodzeństwo mojej matki zostało zamordowane: Franzi, Poldi i Berti. Mojego ojca oddzielono od nas po przybyciu do Auschwitz. Na krótko przed wyzwoleniem popędzono go w jednym z marszów śmierci. Według akt został ostatecznie zamordowany w Melk - mówiła była więźniarka.

Kobieta wspominała, że już po wojnie nie miała odwagi pytać matki o przeszłość i innych członków rodziny. Nie chciałyśmy matki roztrzęsionej, smutnej. Nie wiemy, gdzie chowała w sobie całe to przerażenie, ogromny strach i głęboki smutek z powodu straty. (...) Musiałyśmy patrzeć na jej powolny rozpad. Moja matka zmarła w 1995 roku - przypomniała.

Podkreśliła, że "Auschwitz to temat, który porusza, wyprowadza z równowagi i którego w jego potworności nie sposób pojąć - ani racjonalnie, ani emocjonalnie".

"Nienawiść i wykluczenie jednostek czy grup zawsze prowadzą do agresji i wojny"

Umlauf powiedziała też, że szczęście, iż cudem przeżyła, jest dla niej pojęciem na wskroś ambiwalentnym. Jestem wprawdzie bardzo wdzięczna za to, że żyję, ale cierpię z powodu najgłębszej ludzkiej straty i czuję się czasami po prostu winna tego, że przeżyłam - dodała.

Eva Umlauf podkreśliła zarazem, że bez Auschwitz jej biografia wyglądałaby zupełnie inaczej. Ale Auschwitz nie można traktować tak, jakby się nie wydarzyło. Bez Auschwitz moja własna rodzina, moi trzej synowie i moje dwie wnuczki miałyby inne emocjonalne dziedzictwo i inne życie. Moje zaangażowanie na rzecz przyszłości pełnej ludzkiego szacunku i pokoju jest dla mnie nieodzowne. Auschwitz nie może się powtórzyć - wskazała.

Była więźniarka podkreśliła podczas swojego wystąpienia, że sam apel: "Nigdy więcej“ nie wystarczy. Wiem, że nienawiść i wykluczenie jednostek czy grup zawsze prowadzą do agresji i wojny. Wiemy, że pomiędzy różnymi grupami czy ideologiami potrzebny jest most, aby zamknąć lukę empatii pomiędzy różnicami. (...) Jeśli wy, zainteresowana i pamiętająca publiczność, będziecie dawać przykład pokojowego bycia razem, wówczas są duże szanse na zbiorowy i sprawiedliwy rozwój w naszym społeczeństwie - powiedziała.

Wspólna modlitwa Żydów i chrześcijan zakończyła główną uroczystość

Wspólna modlitwa Żydów i chrześcijan oraz złożenie zniczy przy ruinach krematorium IV zakończyły główną uroczystość 78. rocznicy jego wyzwolenia Auschwitz.

W ceremonii uczestniczyli duchowni i byli więźniowie, których na uroczystość przybyło osiemnaścioro.

Do modlitwy wezwał wszystkich dźwięk szofaru, czyli barani róg używany przez Żydów podczas wydarzeń religijnych. Ten dźwięk oznacza wezwanie do nawrócenia się. Symbolizuje też zwycięstwo nad złem.

Przed ruinami krematorium, będącym narzędziem używanym w masowej zagładzie Żydów, zabrzmiały kadisz i żałobna modlitwa "El male rachamim". Zmówił je Naczelny Rabin Polski Michael Schudrich. Słowami modlitwy "Wieczny odpoczynek" dusze ofiar wspominali przewodniczący komitetu Konferencji Episkopatu Polski ds. dialogu z judaizmem abp Grzegorz Ryś i biskup pomocniczy katolickiej diecezji bielsko-żywieckiej Piotr Greger. Modlił się przedstawiciel polskiego Autokefalicznego Kościoła Prawosławnego ks. Hieromnich Aleksander.

Zwierzchnik diecezji cieszyńskiej Kościoła luterańskiego bp Adrian Korczago prosił, by Bóg wspomógł "byśmy czerpiąc naukę z przeszłości, przezwyciężali w sobie wszelką niechęć do drugiego człowieka". Powstrzymaj tyranów! Ich barbarzyńskie szaleństwo. Połóż kres wojnom. Motywuj nas do życia w pokoju, zgodzie i miłości. Amen - modlił się bp Korczago.

Duchowni różnych wyznań oraz rabin wspólnie wyrecytowali też Psalm 42.

Po modlitwie uczestnicy uroczystości złożyli znicze na ruinach krematorium IV. Jako pierwsi uczynili to byli więźniowie, a później m.in. przedstawiciel prezydenta RP minister Wojciech Kolarski, wicemarszałkowie Sejmu Małgorzata Gosiewska i Piotr Zgorzelski, wicemarszałek Senatu Michał Kamiński, reprezentujący Stany Zjednoczone mąż wiceprezydent Kamali Harris - Douglas Emhoff, a także przedstawiciele innych krajów.

Na oficjalne uroczystości nie zostali zaproszeni przedstawiciele Rosji. To wynik agresji tego państwa na sąsiednią Ukrainę. Nieoficjalnie PAP dowiedziała się, że przedstawiciele rosyjskiej placówki dyplomatycznej złożyli w piątek - w formie prywatnego upamiętnienia - kwiaty na zborowej mogile czerwonoarmistów, którzy byli więźniami Auschwitz. Znajduje się ona na terenie Miejsca Pamięci.