Po 115 godzinach od trzęsienia ziemi w Turcji polski ratownikom udało się uratować kobietę spod gruzów budynku w Besni. "To było 9 metrów drążenia tunelu w bardzo wąskich przestrzeniach. Przeciskanie się do tej kobiety to był wyczyn. Jestem dumny z chłopaków, że udało im się uratować tę kobietę. Dostanie się do niej zajęło nam 21 godzin" - mówił dowódca polskich ratowników w Turcji Grzegorz Borowiec. O akcji ratowniczej w zniszczonej kataklizmem Turcji opowiedział w rozmowie w reporterem RMF FM Krzysztofem Zasadą.

Grupa ratownicza HUSAR Poland - 76 strażaków i osiem wyszkolonych psów - do Turcji wyleciała w poniedziałek wieczorem. We wtorek po południu rozpoczęła poszukiwania ludzi uwięzionych pod gruzami w tureckim mieście Besni, gdzie wskutek trzęsienia ziemi zawaliło się blisko trzydzieści domów. Dotychczas polskim strażakom udało się ocalić dwanaście osób.

Obecnie polskie ekipy ratunkowe pracują w miejscach wskazanych przez służby tureckie. Prace prowadzone są z użyciem ciężkiego sprzętu.

Podczas rozgruzowywania będziemy sprawdzać, czy aby na pewno nikt żywy tam nie pozostał. Niejednokrotnie okazywało się, że ani psy, ani urządzenia nie były w stanie wykryć żywych osób w takich wielkich gruzowiskach - podkreślił ratownik.

"Robimy wszystko, żeby z gruzów wydobyć żywych"

Zawalone wielopiętrowe budynki tworzą pewnego rodzaju bunkry, które blokują wszystkie dźwięki i zapachy. Równocześnie zawalone piętra często tworzą większe przestrzenie, które dają szansę na przeżycie uwięzionym w gruzowiskach ludziom.

Cały czas mamy nadzieję, że ktoś żywy jeszcze pozostał. Jeżeli starsza kobieta przeżyła 115 godzin w nienaturalnej, skulonej pozycji, bez jedzenia i bez picia, to wydaje nam się, że młodzi ludzie z silniejszymi organizmami mają szansę tam jeszcze żyć. Dopóki jesteśmy na miejscu zrobimy wszystko, co w naszych siłach, by wydobyć spod gruzów żywych ludzi - mówił dowódca polskich ratowników w Turcji Grzegorz Borowiec.

Spodziewamy się, że wkrótce zostanie ogłoszony koniec fazy ratowniczej. To jest taka faza, kiedy oficjalnie szuka się żywych ludzi. Później przystępuje się do działań humanitarnych, czyli wydobycia zwłok osób uwięzionych pod gruzami. Dopóki faza ratownicza trwa to dla nas jest to znak, że Turcy też uważają, że możemy jeszcze znaleźć żywe osoby - podkreślił Borowiec.

Mieszkańcy rozbierają gruzowiska kamień po kamieniu

Czy liczba ratowników na dotkniętych trzęsieniem ziemi terenach Turcji jest wystarczająca? Zdaniem Borowca, miast Besni, gdzie wskutek trzęsienia ziemi zawaliło się blisko trzydzieści domów, jest w pełni zabezpieczone. Zawalone budynki zostały przeszukane, na ile było to możliwe. Włączenie do prac ciężkiego sprzętu pozwala dotrzeć do nowych obszarów gruzowisk.

W Besni oprócz Polaków pracują również ratownicy z Bułgarii. Borowiec dodał jednak, że wie, że w wielu miejscach sytuacja jest znacznie trudniejsza. Tam, gdzie zawaliły się setki budynków, często brakuje ratowników, którzy mogliby wstępnie przeszukać gruzowiska i ocenić czy są szansę na to, że ktoś żywy z nich przebywa.

Wiele budynków jest przeszukiwanych przez lokalną ludność. Robią to we współpracy z lokalnymi służbami albo sami rozbierają gruzowisko kamień po kamieniu. Bardzo chętnie pomagają ekipom ratowniczym, jednak nie zawsze jest to pomoc użyteczna.

Nie mają pojęcia, w jaki sposób bezpiecznie wydobywać poszkodowanych. Jeżeli ktoś leży pod gruzami przez kilka dni, to nagłe wyszarpanie z gruzowiska może grozić poważnymi konsekwencjami. Brak odpowiedniego zabezpieczenia medycznego poszkodowanego może doprowadzić nawet do jego śmierci - zaznaczył polski ratownik.

Widać narastającą frustrację mieszkańców. Są zniecierpliwieni, że nadal nie wiedzą, co dzieje się z ich bliskimi. Powoli tracą nadzieję na to, że ktoś jeszcze ma szansę na przeżycie.

Gruzowisko najpierw sprawdzają psy

W pierwszej kolejności na gruzowiska wpuszczane są psy. One przez zapach mogą wstępnie określić, gdzie znajduje się żywa osoba. Kiedy dwa psy wskażą podobny obszar, zaczynają się poszukiwania poszkodowanych.

Na gruzowisku rozkłada się bardzo czułe mikrofony, które pomagają zlokalizować żywych. Podczas lokalizacji w miejscu akcji zapada kompletna cisza, po pierwsze, żeby uwięzione osoby usłyszały polecenie krzyczenia lub pukania, a po drugie, żeby mikrofony mogły jak najbardziej precyzyjnie określić, gdzie jest żywy.

Po zakończeniu części ratowniczej, polscy ratownicy mogą prowadzić inne działania: oceniać czy budynki są zdatne do zamieszkania, prowadzić działania medyczne, wesprzeć działania szpitala. Chcemy spożytkować zasoby, które mamy na miejscu, nie chcemy siedzieć bezczynnie - podkreślił Grzegorz Borowiec.

Działania polskiej grupy ratowniczej miały być prowadzone do poniedziałku, 13 lutego. Komendant główny PSP poinformował jednak, że strażacy zostaną w Turcji co najmniej do czwartku, 16 lutego.

W poniedziałek Turcję i Syrię nawiedziły trzęsienia ziemi, powodując ogromne zniszczenia na kilkusetkilometrowym odcinku od syryjskiego miasta Hama do tureckiego Diyarbakir. Według ostatnich danych liczba ofiar śmiertelnych kataklizmu wzrosła do 24 tys. osób.

Siłę trzęsienia ziemi można porównać do wybuchu 500 bomb atomowych - ocenia szef tureckiej służby zarządzania kryzysowego Orhan Tatar. Cytowany przez agencje Orhan Tatar uważa, że Turcja stanęła w obliczu katastrofy, która znacznie przerasta to, na co byli przygotowani.