Mińsk od pewnego czasu testuje Polskie władze. Nie ma żadnej reakcji na "pełzające represje", dlatego dziś doszło do masowych zarzymań i próby przejęcia Domu Polskiego - tak ostatnie zajścia na Białorusi ocenia były wiceambasador Polski w Mińsku Marek Bućko.

Białoruski reżim zapowiedział na dziś przejęcie kontroli nad Domem Polskim w Iwieńcu. To jedna z trzech placówek, które wciąż są zarządzane przez zdelegalizowany Związek Polaków na Białorusi. Włądze organizacji zdecydowały, że pojadą do Iwińca, by bronić Domu Polskiego. Po drodze milicja zatrzymała w sumie pięćdziesiąt osób, by uniemożliwić akcję. Do Iwieńca dotarło jednak kilkudziesięciu działaczy. Teraz wraz z miejscowymi działaczami okupują budynek, niedopuszczając nikogo spoza organizacji. Wokół są milicjanci i tajniacy.

To - według Bućki - frontalny atak na nieuznawany przez reżim Związek, bo władze w Mińsku - nauczone doświadczeniem - nie obawiają się żadnej reakcji ze strony Polskich władz. "Dziś doszło do masowej łapanki Polaków na Białorusi" - ocenia były polski dyplomata. Jak twierdzi - decyzja o tym frontalnym ataku zapadła w białoruskim KGB. Bućko zwraca uwagę, że po niedawnej wizycie wicepremiera Waldemara Pawlaka w Mińsku płynęły sygnały o ociepleniu stosun ków z Białorusią. Zwraca jednak uwagę na fakt, że w komunikatach po spotkaniach z przedstawicielami reżimu nie było ani słowa o sytuacji Związku Polaków Andżeliki Borys. Marek Bućko uważa, że w obecnej sytuacji Warszawa powinna zdecydowanie zareagować, bo milczenie może wzmocnić działania białoruskiego reżimu wobec polskiej organizacji.