​Autobus przewożący polskich sportowców do wioski olimpijskiej z Tokio miał awarię. Silnik zaczął dymić - informuje "Super Express". Żaden z reprezentantów Polski nie został poszkodowany.

Autobus jechał ze stolicy Japonii do wioski olimpijskiej. W trakcie jazdy z silnika autokaru zaczął wydobywać się dym. Pojazd zablokował autostradę i na miejsce przyjechały służby.

Autokarem jechali polscy olimpijczycy, m.in. Szymon Ziółkowski oraz Paweł Fajdek. W autobusie wybuchł silnik. I tyle. Mamy godzinę opóźnienia. Żaden wypadek. Po prostu silnik się zepsuł. Odgłos był jakby wybuchł. Kierowcy polecieli z gaśnicą, ale bez potrzeby - mówi Ziółkowski w rozmowie z Onetem. 

Dyrektor sportowy PZLA Krzysztof Kęcki w rozmowie z PAP powiedział, że zepsuty silnik zaczął się dymić.

Nikomu nic się nie stało. Autobusem podróżowały cztery osoby z naszej ekipy: fizjoterapeuta, młociarz Paweł Fajdek, jego trener Szymon Ziółkowski oraz biegaczka Martyna Galant. Każdy z nas jadąc PKS-em przeżył podobną historię. Nie ma w tym nic sensacyjnego. (...) Pojazd jechał z ośrodka treningowego, w którym polscy zawodnicy przygotowywali się do startu w igrzyskach, do wioski olimpijskiej. Wynajęty autobus to transport dobrej klasy. Przewieźliśmy nim 60-70 osób - wskazał Kęcki.

Pożar udało się szybko opanować, jednak jak relacjonuje "Super Express", nasi sportowcy czekali prawie 2 godziny na poboczu autostrady, aż mogli się udać w dalszą podróż. Do wioski olimpijskiej dotarli z opóźnieniem.