W piątek wyjechaliśmy z moją żoną od Jej rodziców w Kruszwicy (Popiel, Mysia Wieża, jezioro Gopło) o 11.oo, moim autem, udekorowanym "po zęby", do stolicy na mecz. Pierwszy dylemat: jechać przez Brześć Kujawski, Gostynin i Sochaczew, jeśli z Sochaczewa jedzie się do Warszawy 2,5 godziny, czy uwierzyć, że autostrada z Łodzi do Warszawy, słynna A2, jest przejezdna?

Ryzykujemy i jedziemy do Konina, pokonując 60 km w 1,5 godziny. Potem prawdziwa uczta dla kierowcy! Sprawdzona wiele razy autostrada do Strykowa. Poszło świetnie. W Strykowie kilkudziesięciominutowe emocje i... jeeeest! Jedziemy "autostradą", lekko się uśmiechając, bo od razu widać, że jedziemy po tzw. warstwie przedostatniej. Pękamy ze śmiechu, bo mijamy cały czas znaki z ograniczeniem prędkości do... 70 km/h i trójkąty z... garbami. Jak za Gierka na kolejny zjazd. Auta z chorągiewkami nie zwalniają! Jakby wyjazd na mecz... zwalniał z tego obowiązku.

Dojechaliśmy do Warszawy tak wcześnie, że aż wstyd. Przed meczem miałem jeszcze kilka wejść ku "pokrzepieniu serc" w studiu TVP na dachu fabryki czekolady. Z wielką satysfakcją skorzystałem z zaproszenia Maćka Kurzajewskiego. Jeszcze spotkanie z Jurkiem Brzęczkiem, który przekazał nam bilety od Kuby Błaszczykowskiego, i specjalnym autem TVP pojechaliśmy na stadion. Lało jak podczas biblijnego potopu. Do środka weszliśmy o 17.30. Cały stadion już pełny! Biało-czerwona "szkatułka" z brylancikami. Z biletem w ręku, szukasz: STAND - RED, GATE - 16, BLOCK - VO1, ROW 7, SEAT 171,172. Trafiasz bez pudła, jak w kinie, teatrze albo w samolocie.

Oprawa meczu na poziomie światowym. Hymnu i wzruszenia mojej żony (trzeci raz na meczu) nie zapomnę nigdy. W pierwszej połowie nasi grali jak natchnieni. Gol Lewandowskiego po bajecznej akcji, strach Greków, pełna kontrola meczu i szanse naszych, "czerwień" Greka i... przerwa. Mieliśmy prawo marzyć, że będzie cudnie! Karnawał na stadionie, w strefach kibica i w domach. Podobno na ulicach pustki, jak w "starych czasach".

Po przerwie "pękły płuca" naszym, zdekoncentrowany bramkarz spóźnił się dwukrotnie i z wygranego meczu zrobił się "nieSzczęsny remis". "Klapnęliśmy" w końcu i my na trybunach... Nigdy w życiu nie widziałem kibiców, tak wolno wychodzących ze stadionu. Dlatego, mimo że gnałem "na łeb, na szyję" do Studia na dachu"... nie dotarłem!

Piękny weekend będą mieli Rosjanie, ale ten się bawi, kto się bawi... ostatni. Przed 23.00 pożegnałem się z telewidzami i Maćkiem Kurzajewskim i "pognaliśmy" do domu. Nie znaleźliśmy drogi na autostradę i przez Sochaczew, Płock, Gostynin i Brześć Kujawski dotarliśmy do Kruszwicy o... 2.50. Dzisiaj ledwo wstałem. Boli mnie głowa i jest mi bardzo przykro...

Marcin Daniec,

Kruszwica, 9 VI 2012

Ps. We wtorek mecz z Rosjanami... Chyba jednak pojadę...