Na początku lutego Komisja Europejska gotowa jest rozmawiać na temat polskich wędzonek. To ukłon w stronę Polski, gdzie problem wędzenia stał się tematem numer jeden m.in. wśród producentów wędlin.

Sprawa wybuchła dość niepodziewanie, bo przecież polski rząd już w 2011 roku zaakceptował unijne rozporządzenie, które ma wejść w życie 1 września tego roku. Obniża ono normy rakotwórczego benzo(a)pirenu powstającego podczas wędzenia wędlin. Wtedy raczej nikt nie zgłaszał wątpliwości.

Możemy rozmawiać o rozwiązaniach technicznych, żeby Polsce pomóc w jakiś sposób - powiedział mi jeden z urzędników Komisji Europejskiej zajmujących się sprawą. Bruksela oczekuje jednak, że do 10 lutego otrzyma od nas opis skali problemu. Na razie unijni urzędnicy zajmujący się "wędzeniem wędlin" opierają się głównie na doniesieniach polskiej prasy.  

Wokół sprawy powstało wiele politycznego szumu. Polscy eurodeputowani prześcigają się w obronie tradycyjnych, wędzonych wyrobów. Jeden z nich wręczył kosz wędzonek unijnemu komisarzowi odpowiedzialnemu za zdrowie. Inny planuje "najazd" na Brukselę polskich rzeźników i rozdawanie polskiej kiełbasy.

Jeżeli przepisy wejdą w życie to stracą producenci. Będą musieli przeprowadzić badania laboratoryjne i dostosować produkcję do nowych wytycznych. Szkoda jednak, że obudzili się tak późno.

Konsumenci natomiast, którzy lubią smak tradycyjnie wędzonych wędlin, powinni być informowani o tym, że mniej benzo(a)pirenu w produktach mięsnych, to mniejsze ryzyko zachorowania na raka. Każdy chce przecież  jeść smaczną, ale jednocześnie zdrową kiełbasę.

A politycy? Politycy skwapliwie podchwycili temat licząc, że "zapunktują" w opinii publicznej przed wyborami do europarlamentu. Co mnie obchodzi, że kiełbasy są rakotwórcze, skoro Polacy je lubią? Temat się dobrze sprzedaje - usłyszałam od jednego z eurodeputowanych. Dla polskich polityków, sprawa wędzonej kiełbasy stała się... kiełbasą wyborczą.