Trwające od ponad stu lat poszukiwania pewnego słodkowodnego żółwia z Seszeli zakończyły się niepowodzeniem. Jednak obawy, że gatunek, którego trzy osobniki znaleziono ostatni raz w 1895 roku, prawdopodobnie na wyspie Mahe, wyginął, okazują się bezpodstawne. Gatunek nazwany Pelusios seychellensis wcale nie wyginął, on po prostu nigdy nie był osobnym gatunkiem. Ogłosił to na łamach czasopisma "PloS One" zespół naukowców z Austrii i Niemiec.

Żółwie różnych gatunków, szczególnie te mieszkające na wyspach, to organizmy często zagrożone wyginięciem. Opisany na łamach "PloS One" przypadek oczyszcza nas jednak z odpowiedzialności za wymarcie tego akurat gatunku. Pokazuje, że w tym przypadku doszło do naukowej pomyłki.

Żółw nazwany Pelusios seychellensis został opisany po raz pierwszy w 1906 roku. Jedenaście lat wcześniej na wyspie Mahe archipelagu Seszeli znaleziono jedyne trzy znane osobniki tego gatunku. Mimo wieloletnich poszukiwań, nigdy nie znaleziono kolejnych, a w 2003 roku Międzynarodowa Unia Ochrony Przyrody (IUCN) oficjalnie uznała żółwia za gatunek wymarły.

Najnowsze badania DNA pokazały jednak, że prawda jest inna. Genom żółwia okazał się identyczny z genomem innego gatunku, powszechnie spotykanego na zachodzie Afryki, od Senegalu po Angolę żółwia z gatunku Pelusios castaneus. Naukowcy przez lata dziwili się, że oba gatunki są do siebie tak bardzo podobne, ale uznawali, że żółw nie mógł sam pokonać całej szerokości Afryki i morza, by dotrzeć na wyspy. Teraz wygląda na to, że musiał przywędrować na Seszele wraz z żeglarzami i dopiero tam, omyłkowo wzięto go za gatunek miejscowy.

Ten sam zespół naukowców odkrył wcześniej, że inny żółw z Seszeli, Pelusios subniger także został tam przywieziony. Wygląda więc na to, że jedynym prawdziwie endemicznym gatunkiem jest tamtejszy żółw błotny i to jego ochroną trzeba się zająć - podkreśla współautor pracy, Uwe Fritz z Senckenberg Research Institute w Dreźnie.