To może być rewolucja w chirurgii raka piersi. Amerykańscy lekarze twierdzą, że zabiegi mogą być znacznie mniej uciążliwe dla pacjentek, niż do tej pory. Okazuje się, że nie zawsze trzeba usuwać okoliczne węzły chłonne. Jak donosi czasopismo "Journal of the American Medical Association", badania wykazały skuteczność mniej radykalnego zabiegu.

U znacznej liczby pacjentek, około 20-tu procent poddawanych zabiegom chirurgicznym, operacje można nieco ograniczyć. Nie ma potrzeby usuwania węzłów chłonnych pod pachami. Nawet jeśli są tam komórki rakowe, zostaną zniszczone przez następujące po zabiegu naświetlania lub chemioterapię.

Te wnioski to wynik analizy przypadków blisko 900 pacjentek ze 115 ośrodków onkologicznych. Okazuje się, że ograniczenie operacji nie miało wpływu na ich wyleczenie, znacznie redukowało natomiast efekty uboczne terapii. W niektórych nowojorskich szpitalach, które miały wcześniej wgląd w te badania już we wrześniu wprowadzono nowe procedury. Można się jednak spodziewać, że zmiana ogólnej praktyki potrwa długo, dotychczasowe procedury były tak zakorzenione w praktyce chirurgii onkologicznej, że nowe nie przyjmą się od razu.

Węzły chłonne w dole pachowym od 100 lat są rutynowo usuwane u wielu kobiet z guzem piersi. Tego rodzaju bolesna i związana z częstymi powikłaniami operacja stała się wręcz dogmatem onkologii. Wygląda jednak na to, że wkrótce przejdzie ona do historii medycyny, podobnie jak amputacja całej piersi, która do niedawna była kanonem w operacjach raka piersi.

Onkolodzy wychodzili dotąd z założenia, że usuwanie okolicznych węzłów chłonnych jest konieczne, gdy z guza pierwotnego przedostaną się do nich komórki rakowe. Rozwijający się rak piersi najpierw rozprzestrzenia się na najbliżej znajdujący się tzw. węzeł wartowniczy, a potem na węzły chłonne w dole pachowym. W bardziej zaawansowanym stadium komórki rakowe razem z chłonką mogą przedostawać się do węzłów chłonnych przymostkowych, nad- i podobojczykowych. Węzły chłonne są wtedy powiększone, co łatwo można wyczuć podczas samobadania piersi.

Nowotwór, który rozprzestrzenił się na okoliczne węzły chłonne, gorzej rokuje. Sądzono zatem, że jedynie radykalna operacja - przynajmniej u niektórych pacjentek - będzie mogła zmniejszyć ryzyko nawrotu choroby i zwiększyć szansę przeżycia. Zdarza się zatem, że chirurdzy w dobrej wierze wycinają ponad dziesięć węzłów chłonnych (zgodnie z przyjętymi powszechnie rekomendacjami).

Kiedy jednak w najnowszych badaniach porównano kobiety z rakiem piersi, którym usunięto jedynie węzeł wartowniczy, z tymi, które poddano bardziej radykalnej operacji, okazało się, że nie ma między nimi żadnej istotnej różnicy - w jednej i drugiej grupie tzw. pięcioletnie przeżycia były równie wysokie i sięgały 92 proc. U 83 proc. kobiet (z obu grup) nie stwierdzono nawrotu choroby.

Na operację oszczędzającą są kwalifikowane kobiety, u których guz jest na etapie rozwoju określanym jako T1 i T2. Oznacza to, że średnica guza nie przekracza 2 cm (T1) lub wynosi od 2 do 5 cm (T2). Pacjentki muszą być poddane radioterapii i chemioterapii, tak jak po operacjach radykalnych. Choroba nie może być też rozprzestrzeniona poza węzły chłonne, a same węzły nie mogą być zbyt mocno owiększone.

Takie kryteria w USA spełnia 20 proc. kobiet cierpiących na raka piersi. W Polsce może być ich mniej, gdyż w naszym kraju choroba częściej wykrywana jest w bardziej zaawansowanych stadium, gdy konieczne jest radykalne leczenie. Ale i tak dla wielu kobiet może to być ulga, bo wycięcia węzłów chłonnych powoduje często powikłania, takie jak bóle, obrzęki i częstsze infekcje.