Donald Trump złożył obietnicę "ratowania" filmowej Fabryki Snów. "On będzie walczył z Hollywood. Żaden prezydent nigdy nie miał tak napiętych relacji z branżą rozrywkową" - pisze "The Hollywood Reporter". Trump nie ma problemu, by nazywać cenionych artystów "autorami sterty śmieci", "beztalenciami", czy "przereklamowanymi".
Ich zadaniem, według prezydenta USA, będzie przywrócenie świetności amerykańskiej kinematografii. "Te trzy bardzo utalentowane osoby będą moimi oczami i uszami, a ja zrobię to, co mi zasugerują" - napisał Trump. Niestety nie doprecyzował, o co konkretnie zostali poproszeni.
Wszystkich "ambasadorów" łączy jedno, są wielkimi zwolennikami Donalda Trumpa. Prasa przypomina, że 78-letni Stallone nazywał go "drugim Georgem Washingtonem", 85-letni Voight "największym prezydentem od czasu Abrahama Lincolna", a 69-letni Mel Gibson podczas kampanii prezydenckiej obraźliwie wypowiadał się na temat jego rywalki, kandydatki demokratów Kamali Harris.
"Wybór przez Trumpa awanturników, kwalifikujących się raczej na emeryturę, ma za zadanie zagrać na naszych emocjach. Chodzi o naszą sympatię do walczących o sprawiedliwość gwiazd filmów 'Pierwsza krew', 'Uciekający pociąg' czy 'Zabójcza broń'. To jak przekształcenie amerykańskiej historii w jeszcze jedną część 'Niezniszczalnych' - pisze "The Hollywood Reporter".
Zdaniem Trumpa w ostatnich latach Hollywood podupadło, bo hołduje interesom innych państw. W jednym ma rację. W ciągu kilkunastu ostatnich lat hollywoodzkie filmy coraz częściej przenosiły się poza granice USA. To z powodu stale rosnących kosztów produkcji. Ekipy szukają po prostu oszczędności, korzystając nierzadko z finansowych zachęt w innych krajach, często w Europie.
Filmowy portal "Variety" zwraca uwagę, że do ogłoszenia "trzech ambasadorów" doszło, gdy w Los Angeles trwa walka z pożarami. Branża filmowa w tym mieście ma duże kłopoty. Dochody kinowe wyniosły w ubiegłym roku niecałe 9 miliardów dolarów i były o ponad 3 procent niższe niż w roku 2023. "New York Times" podkreśla, że plany Donalda Trumpa w sprawie Hollywood to przede wszystkim powrót produkcji do USA.
Kiedy Meryl Streep na gali Złotych Globów kilka lat temu skrytykowała Donalda Trumpa, ten odpowiedział, że "to przereklamowana aktorka". Mówił tak o Streep, która jest ikoną Hollywood i ma na koncie wybitne aktorskie role.
Gdy Oscara dla najlepszego filmu otrzymał południowokoreański obraz "Parasite", Trump wyrażał swoje niezadowolenie, choć przyznawał, że filmu nie oglądał. Skrytykował sam fakt przyznania głównej nagrody filmowi "nieamerykańskiemu".
A ostatnio obraził się na Hollywood za "Wybrańca". Rozwścieczył go film Alego Abbasiego na podstawie scenariusza Gabe'a Shermana, dziennikarza politycznego, który w 2016 roku relacjonował jego kampanię prezydencką, a potem jego pierwsze miesiące w Białym Domu.
"Atakuj, kontratakuj, nigdy nie przepraszaj" - zdaniem twórców filmu "Wybraniec" te zasady wpoił Donaldowi Trumpowi jego mentor Roy Cohn, zwany "adwokatem diabła". A Trump jeszcze przed premierą określił film jako "tanią, oszczerczą, obrzydliwą, grubo ciosaną polityczną robotę", która ma "zaszkodzić największemu ruchowi w historii kraju Make America Great Again". Na swojej platformie Truth Social Trump nazwał też Gabe'a Shermana "autorem sterty śmieci" oraz "beztalenciem, które już dawno zostało zdyskredytowane".