Tydzień temu pierwszy samolot uprowadzony przez islamskich terrorystów uderzył w wieżę World Trade Center. Wtedy, jak zgodnie mówią komentatorzy zaczęła się nowa epoka w historii nie tylko Stanów Zjednoczonych, ale i całego świata. W Waszyngtonie w budynku Pentagonu, w który uderzył kolejny samolot było w tym czasie czterech polskich oficerów - oficjalna delegacja MON, delegacja historyków i archiwistów. Kilkanaście godzin temu wrócili wreszcie do Polski.

W Ministerstwie Obrony spotkał ich nasz reporter Piotr Salak. Jak powiedział nie było po nich widać, że przeszli przez piekło. Byli spokojni i w taki właśnie spokojny i zimny sposób opowiadali o tych dramatycznych wydarzeniach w Pentagonie. Właśnie zasiadali do stołu obrad. Kawa dymiła w filiżankach, w pokoju był włączony telewizor. I Amerykanie i Polacy widzieli - tak jak i cały świat - na ekranach monitora jak dwa samoloty uderzyły w wieże World Trade Center. "W tym momencie wszyscy sobie zdali sprawę, że mamy do czynienia z atakiem terrorystycznym. Niemniej jednak telewizor został wyłączony i przystąpiliśmy do realizacji planu spotkania zgodnie z zamierzeniem" - opowiadał szef misji historycznej PL 917, pułkownik Pęksa. Czy to zimna krew historyków, czy też wojskowe stalowe nerwy? Trudno dzisiaj powiedzieć. Kilkanaście minut później samolot uderzył w Pentagon. "Samolot, który przeleciał na wysokości około 6-8 metrów, z prędkością ponad 900 km/h, przebił całkowicie pierwszą część murów w Pentagonie, drugą, trzecią i proszę zwrócić uwagę dziobem uderzył w czwartą ścianę, tam gdzie byliśmy". 15 metrów od dziobu samolotu siedzieli przy kawie polscy i amerykańscy historycy. Pułkownik Krząstek opowiada dalej: "Nie byłem po prostu świadomy tego, że to tak potężne zagrożenie. Kolega wypił jeszcze pół kawy". Potem jednak ich amerykański kolega generała Armstrong dał krótką komendę: "Uciekać". Wybiegli na korytarz, tam trwała już apokalipsa - opowiada pułkownik Pęksa: "Zasuwała się azbestowa zasłona przeciwpożarowa, którą przytomnie pan generał Armstrong zatrzymał wkładając teczkę pomiędzy ścianę a zasuwającą się zasłonę". Skromna aktówka historyka Pentagonu i trzeźwość umysłu uratowała ich. Przeczołgali się pod grodzią w stronę życia. "Kiedy wyskoczyłem na korytarz, dopiero wtedy zobaczyłem rozmiar tego wszystkiego co się dzieje". Jeden z historyków uruchomił magnetofon, na którym zarejestrował to się działo w budynku Petnagonu. Instynkt dokumentowania wydarzeń historycznych zadziałał nawet w chwili bezpośredniego zagrożenia życia. Nikt z tej czwórki żołnierzy-naukowców, którzy życie spędzają w archiwach i bibliotekach nie mógł przypuszczać, że oto znajdują się na pierwszej linii. Świadomość tego, że żyjemy jeszcze do nas nie dotarła. Pewnie dotrze do nas za kilka lat - powiedzieli na koniec. Posłuchaj rozmowy z oficerami:

foto Grzegorz Jasiński RMF Waszyngton

12:55