Ludzie byłego jugosłowiańskiego przywódcy Slobodana Miloszevicia po cichu opuszczają kraj. Obawiają się, że nowe władze w Belgradzie będą chciały postawić ich przed sądem pod zarzutem korupcji i nadużycia władzy. Ma się czego bać też sam Miliszević.

W ostatnich dniach Belgrad opuścił Hadzi Dragan Antic, były szef dziennika "Politika". Kiedyś było on bliskim przyjacielem córki Miloszevicia. Hadzi Dragan Antic wykupił bilety na Kubę, jednak jak podały źródła "Polityki" pojawił się w Moskwie. Z Belgradu zniknął już także były szef jednego z banków mających powiązania z Miloszeviciem. Policja poszukuje go w całym kraju.

Nowe władze w Belgradzie nie wykluczają, że sam Miloszević może zostać aresztowany już na początku stycznia. Wbrew Zachodowi, który domaga się wydania Miloszevicia ONZ-towskiemu trybunałowi w Hadze, nowe demokratyczne władze w Belgradzie chcą go sądzić w kraju za korupcję i nadużycie władzy. Wypowiedź Czovicia jest dość zaskakująca. Jeszcze kilka dni temu obecny prezydent Jugosławii - Vojislav Kosztunica powiedział, że postawienie Miloszevicia przed sądem nie jest teraz najważniejsze. Tymczasem wicepremier Czović sądzi, że uda się odzyskać przynajmniej część pieniędzy przerzuconych przez Miloszewicia na zagraniczne konta. Machinacje finansowe na ogromną skalę ujawniło już pierwsze przesłuchanie jednego z jego wiernych pomocników - szefa urzędu celnego, Mihalja Kertesza. Wielkie pieniądze z poboru cła szły na różne rachunki, na czym niemało skorzystała też rodzina prezydenta. Inspektorzy odkryli całą listę bezprawnych działań urzędu celnego: od przekazywania zajętych samochodów "zasłużonym" ludziom i firmom po przemyt aut i broni. Podobne malwersacje ujawniły inspekcje przeprowadzone w bankach.

Foto EPA

00:05