Trzej Polacy, którzy zginęli pod Gerlachem, pochodzili z Małopolski. Ich ciała ratownicy znaleźli w niedzielę po dwóch dniach poszukiwań. Wypatrzyli je z pokładu śmigłowca w rejonie szczytu Małego Gerlacha. Było to możliwe dzięki sprzętowi, jaki posiada TOPR. Za jego pomocą namierzono telefony komórkowe, należące do mężczyzn.



Trzej Polacy, którzy zginęli zdobywając Gerlach, leżący po stronie słowackiej najwyższy szczyt Tatr, pochodzili z zachodniej Małopolski - Andrychowa, Sułkowic i Roczyn. To ustalenia "Gazety Wyborczej".

Jednym z nich jest Michał Kruczała, przewodnik górski, mający uprawnienia UIMLA (Union of International Mountain Leader Associations), a także członek Studenckiego Koła Przewodników Górskich w Krakowie.

"Pełen energii, uśmiechu, dobrego humoru. Zawsze chętny do pomocy oraz dzielenia się swoją wiedzą i umiejętnościami. Zarażał pasją do gór" - taki słowami żegnają go na Facebooku przyjaciele z Studenckiego Koła Przewodników Górskich w Krakowie, którego był członkiem.

Pod Gerlachem zginął także Aleksander Kowalczyk. Z informacji PTTK Chałupa dowiadujemy się, że był "świetnym kolegą, zawsze chętnym do pomocy".

 

Przyczyny tragedii będą wyjaśniane

Gerlach wznosi się na 2655 m n.p.m. i jest najwyższym szczytem w Tatrach oraz w całych Karpatach. Leży w całości po słowackiej stronie Tatr. Szczyt dostępny jest jedynie dla taterników. Turyści niemający uprawnień taternickich nie mogą samodzielnie go zdobywać.

W komunikacie Horska Zachranna Służba pisze, że uprawnienia UIMLA, które miał jeden z Polaków, nie upoważniają do prowadzenia turystów na tereny wspinaczkowe, w tym na Gerlach.

"Przewodnik górski UIMLA może prowadzić turystów w miejsca, gdzie są wyznaczone szlaki, wszędzie tam, gdzie nie ma potrzeby użycia technik linowych, sprzętu wspinaczkowego. Te zasady są respektowane również na Słowacji, a tamtejsze przepisy jasno określają, kto może prowadzić turystów na Gerlach" - wyjaśnia w rozmowie z Polską Agencją Prasową prezes Polskiego Stowarzyszenia Przewodników Wysokogórskich Jan Gąsienica-Roj.

"Przyczyny wypadku będą badane" - pisze Horska Zachranna Służba.

Echa tragedii w słowackich mediach

Słowackie media podkreślają, że polski przewodnik, który miał uprawnienia do prowadzenia wycieczek po Beskidach, nie powinien wyruszać z klientami na tak trudną wyprawę - informuje reporter RMF FM Maciej Pałahicki. 

Wszyscy mieli zimowe wyposażenie: raki i czekany i byli związani liną, jednak jak mówią słowaccy ratownicy, prawdopodobnie z powodu braku wiedzy lub umiejętności, poszli trasa, którą chodzi się wyłącznie latem. W zimie żaden przewodnik wysokogórski tamtędy nie chodzi, bo nie można się tam skutecznie asekurować. W przypadku poślizgnięcia czy upadku jednej osoby, najczęściej wszyscy, którzy są z nią związani liną, spadają w przepaść.    

Sami mówili, że warunki są trudne

Ciała mężczyzn znaleziono w Kotle pod Gerlachem. 

Polaków poszukiwano z ziemi i powietrza - za pomocą helikoptera i drona. W akcji, oprócz słowackich służb, brali również udział ratownicy z TOPR. Ciała turystów odnaleziono, dzięki namierzeniu telefonu komórkowego jednego z nich. TOPR ma odpowiedni sprzęt.

Polacy zaginęli w piątek. Wyszli razem ze znajomym około godz. 7 rano ze schroniska "Śląski Dom" w kierunku Batyżowieckiego Stawu. Tam się rozdzielili. Trzech z nich miało iść dalej z zamiarem wejścia na Gerlach przez Batyżowiecką Próbę. Uczestnicy wyprawy umówili się ze znajomym, że spotkają się z nim wieczorem przy samochodzie, który zaparkowali na Tatrzańskiej Polance.

Ostatni kontakt telefoniczny mężczyzna miał z nimi między godz. 10 a 11. Koledzy powiedzieli mu wówczas, że wchodzą na Batyżowiecka Próbę, jednak ze względu na trudne warunki pogodowe miało to im zająć więcej czasu, niż planowano.

Zejść mieli około godz. 17. Przy samochodzie nie było ich jednak aż do późnego wieczora. Telefony uczestników wyprawy nie odpowiadały, mimo że był w nich sygnał. Zaniepokojony brakiem kontaktu znajomy wspinaczy za pośrednictwem TOPR-u skontaktował się z linią alarmową Horskiej Zachrannej Służby (słowacki odpowiednik GOPR).