Mężczyźni siedzą przy stole w więzieniu. Jeden z nich ma w ustach fajkę. To ojciec bohatera naszej historii, żołnierza AK z Torunia, Zbigniewa Wojtczaka. Jego samego, zamyślonego, można znaleźć po drugiej stronie obrazka. Wspominamy dziś o nich nieprzypadkowo: 14 lutego przypada 70 rocznica powstania Armii Krajowej.

Armia Krajowa narodziła się równo 70 lat temu. Konspiracyjne, regularne wojsko polskie powstało na bazie Związku Walki Zbrojnej. Dziś żołnierzy AK pozostało niewielu. Ci, którzy przeżyli, pamiętają gorycz sowieckiej okupacji i dalszą walkę o niepodległość, choć już po zakończeniu wojny. Jak Zbigniew Wojtczak, po 1945 roku aresztowany za konspirację. Wpadł wtedy z całym garnizonem i stanął przed sądem w Toruniu. Komendant, kapitan Stankiewicz, poszedł ze służbami bezpieczeństwa na ugodę. Zgodził się podać nasze nazwiska w zamian za jeden warunek: że zostanie to uznane za ujawnienie i nie spotkają nas represje - opowiada Wojtczak, emerytowany profesor Uniwersytetu Mikołaja Kopernika.

Służby nie dotrzymały słowa. Wszyscy zaangażowani w konspirację znaleźli się w areszcie i stanęli przed sądem.

Obrazek z celi numer 16

Mężczyźni trafili do dwóch cel w "okrąglaku", czynnym do dziś areszcie śledczym w Toruniu. Jego nazwa wywodzi się od kształtu więzienia: nie licząc zewnętrznych murów, przypomina ono przysadzistą, okrągłą wieżę. Zbigniewa Wojtczaka zamknięto razem z ojcem. W ich grupie był również utalentowany rysownik, Stanisław Kosior. To jest zdjęcie jego rysunku - opowiada były żołnierz AK, wskazując drewnianą laską oprawiony w antyramę obrazek. Stworzył sobie wizję i po kolei brał: chodź, siadaj tu, siadaj tu, siadaj tam i rysował. On skończył sztuki piękne, ale talent to był niesamowity. Z daleka każdy myśli, że to czarno-białe zdjęcie - uśmiecha się Wojtczak. Każdego z mężczyzn można rozpoznać. Młody Wojtczak siedzi po prawej stronie, patrzy w dół, jest zamyślony. Jego ojciec patrzy wprost w kadr, pykając fajkę z założonymi rękoma. Autor rysunku nie zapomniał o sobie: stoi pod ścianą, uważnie obserwując kolegów.

Kraj na skraju wojny domowej

Wojtczak, jego ojciec i pozostali koledzy z celi zostali skazani na 5 lat więzienia. Mieli szczęście: ten wyrok umożliwił im później wcześniejsze zwolnienie podczas pierwszej "odwilży". Skazani na wyroki powyżej 5 lat nie mieli już tego szczęścia - wspomina żołnierz. Po odzyskaniu wolności trzeba było wrócić do normalnego życia. Akowcy nie przestawali być jednak solą w oku władz. Wojtczak: z naszymi poglądami nie było łatwo. Nie mieliśmy poczucia, że robimy coś niewłaściwego. To rzeczywistość wokół nas była niewłaściwa.

Nie wszyscy popierali żołnierzy AK, społeczeństwo było podzielone. Byli tacy, którzy chętnie pomagali byłym akowcom, choć nigdy nie brali udziału w konspiracji. Ułatwiali znalezienie pracy, umożliwiali zawieranie wartościowych znajomości, czasem po prostu wspierali dobrym słowem. Byli też tacy, którzy się bali i uważali, że uległość wobec sowietów to jedyne wyjście. To miało swój początek w czasie wojny. My byliśmy za Londynem, nie byliśmy za bardzo za Moskwą. Konspiracja była jednak koniecznością: gdybyśmy byli jawni groziłaby nam wojna domowa - opowiada Wojtczak.

Właściwy człowiek na właściwym miejscu

Dziś Wojtczak ma 87 lat. Ostatnie lata zawodowego życia spędził na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika, gdzie kierował Zakładem Chemii. Jak sam mówi, jego kolegów pozostało niewielu. On sam rzadko już bierze udział w uroczystościach poświęconym akowcom czy w obchodach rocznic wybuchu II wojny światowej. Na dyskusje wokół AK, powstania warszawskiego i wspomnienie powojennych trudności w codziennym życiu macha ręką. To, jak mówi z delikatnym uśmiechem, jest już historia. Człowiek świadom jest swego życia. Jest pewny, że we właściwym czasie, we właściwym momencie, był tam, gdzie być powinien. Armia Krajowa to była droga, którą szedłem. Także po wojnie, bo wojna się skończyła, a Armia Krajowa trwała nadal - kończy, kreśląc laską wzory na dywanie.