"50 rosyjskich dyplomatów, pracujących w Stanach Zjednoczonych, zajmuje się działalnością szpiegowską" - uznała amerykańska administracja i postanowiła wydalić ich z terytorium USA. Nakaz wyjazdu w ciągu 10 dni otrzymało już czterech Rosjan, pozostali mają czas do końca czerwca. Afera ma związek z aresztowaniem w ubiegłym miesiącu Roberta Hanssena, agenta FBI i długoletniego szpiega Moskwy.

Rosjanie uznali amerykańską decyzję za powrót do ery "zimnej wojny", ale prezydent George W. Bush stwierdził, że nie można było inaczej postąpić. Jednocześnie ma nadzieję, że incydent nie wpłynie na stosunki między Moskwą i Waszyngtonem: "Jestem przekonany, że nadal możemy utrzymywać dobre stosunki z Rosjanami, możemy współpracować. Ale powtarzam - podjęta wczoraj decyzja była słuszna" - powiedział Bush. Strona rosyjska uważa, że Amerykanie postąpili niewłaściwie, a decyzja była polityczna: "Postępek Waszyngtonu dotyczący grupy rosyjskich dyplomatów można określić jako godny ubolewania. Nie ma podstaw do takich działań i nigdy nie było" - mówił szef rosyjskiego MSZ, Igor Iwanow. Jego zdaniem problem ten można było rozwiązać inaczej: "Powszechnie wiadomo, że nasze kraje mają szerokie kontakty. Dotyczy to także przedstawicieli służb specjalnych. Jeśli Amerykanie mieli jakieś wątpliwości, mogli je wyjaśnić korzystając właśnie za pośrednictwem tych kanałów. Niestety, Waszyngton wybrał inne środki - metody polityczne" - podkreślił rosyjski minister. Dodał, że Moskwa przygotowuje adekwatną odpowiedź na wyrzucenie z USA 50 swoich dyplomatów. Prawdopodobnie może to oznaczać wydalenie z Rosji 50 pracowników amerykańskich placówek dyplomatycznych.

Biały Dom potwierdził wczoraj oficjalnie, że ze Stanów Zjednoczonych zostanie wydalona, jak to określono, pewna liczba rosyjskich dyplomatów. USA zarzucają im działalność niezgodną z ich statusem, czyli mówiąc prościej: szpiegostwo. Do amerykańskiego Departamentu Stanu wezwano rosyjskiego ambasadora Jurija Uszakowa. Tam poinformowano go, że czterej Rosjanie zostali uznani za osoby niepożądane w USA. Poinformował o tym, cytowany przez agencję ITAR-TASS, przedstawiciel Departamentu Stanu. Doradca prezydenta Busha do spraw bezpieczeństwa narodowego stwierdził, że dalsza obecność oskarżanych o szpiegostwo Rosjan w USA nie byłaby zgodna z relacjami jakie administracja amerykańska chce mieć z Rosją. Nie ma jednak wątpliwości, iż skandal popsuje i tak nie najlepsze stosunki na linii Waszyngton - Moskwa. Jeden z komunistycznych deputowanych zaproponował, żeby usunąć 85 procent pracowników ambasady, bo to wszystko są, według deputowanego, szpiedzy. Rosyjskie władze liczą jednak, że w Waszyngtonie nie zwycięży logika powrotu do zimnej wojny. Wiceminister spraw zagranicznych Rosji Aleksander Awdiejew uważa, że cała sprawa ma charakter propagandowy. Chodzi o stworzenie podstaw do kontynuowania programu budowy obrony przeciwrakietowej, który wymaga bardzo dużych funduszy. Posłuchaj relacji moskiewskiego korespondenta RMF FM Andrzeja Zauchy:

foto EPA

05:15