Komisja Europejska zaproponowała wczoraj rządom państw Unii, wprowadzenie dla Polski restrykcji w tak zwanym "kabotażu". Kabotaż to wykonywanie usług transportowych na terenie państw Wspólnoty, czyli przewożenie towarów na wewnętrznych trasach.

Nie moglibyśmy więc prowadzić kabotażu przez pięć lat, bo takie "natychmiastowe otwarcie dla Polski unijnego rynku usług transportowych mogłoby spowodować szkodliwe zakłócenia na rynkach krajowych obecnych państw członkowskich". Trzeba jednak podkreślić, że ta propozycja Komisji Europejskiej nie jest jeszcze oficjalnym stanowiskiem negocjacyjnym. Mimo to, już dziś budzi jednak zrozumiałe zaniepokojenie wśród polskich transportowców. "Jesteśmy zaszokowani. To dla nas nie do przyjęcia" - mówi sekretarz generalny Zrzeszenia Międzynarodowych Przewoźników Drogowych w Polsce, Jan Buczek. Propozycja daje się jednak zrozumieć: "Polski przewoźnik, który potrafi wykorzystać wszelkie pojawiające się nisze rynkowe jest sprawnym konkurentem, a w związku z tym groźnym konkurentem dla przewoźników Unii Europejskiej". "Krótko mówiąc, żeby Schmidt i Jansen mógł jeździć po terenie krajów Piętnastki, a nie Kowalski czy Górecki" - tłumaczy sobie propozycje Komisji Europejskiej były minister transportu Bogusław Liberacki. "Jeżeli Unia okaże się bardzo stanowcza to ja nie sądzę, żeby cała polska akcesja Polski do Unii Europejskiej przewróciła się akurat o te pięć lat". Zdaniem Liberackiego ostatecznie Polska może się zgodzić na restrykcje, ale: "Przyjaźń jest przyjaźń". Jeśli ustąpimy to w zamian za fundusze na budowę dróg: "Wprawdzie nie zarobimy ileś tam dziesiątek milionów euro jako firmy na terenie Europy Zachodniej w przychodach, to przynajmniej te podobne pieniądze otrzymajmy w przychodach budżetowych z przeznaczeniem na nasze drogi. To już coś będzie". Tak przedstawia tę alternatywę Bogusław Liberadzki, ale czy nie jest to swego rodzaju zasłona dymna? – katowicki reporter RMF Przemysław Marzec rozmawiał z kierowcami - przewoźnikami.

foto Archiwum RMF

16:40