Sejmowa komisja etyki wzywa Janusza Maksymiuka. Jej członkowie zażądali od posła Samoobrony wyjaśnień w sprawie dzisiejszych doniesień "Rzeczpospolitej". Gazeta napisała, że za sprzedaż ziemi Maksymiuk wziął 2 mln złotych, ale w jego oświadczeniach majątkowych nie ma po tej transakcji ani śladu.

Jakim cudem posłowi udało się zataić informacje o transakcji i tak wielkim majątku, mimo że oświadczenia majątkowe trafiają pod lupę komisji etyki? Posłowie tłumaczą się, że mają ograniczone możliwości weryfikacji oświadczeń. Mogą jedynie porównać je z PiT-ami i wierzyć posłom, że do formularzy wpisują prawdziwe dane lub czekać co wykryją dziennikarze.

Tłumaczyć z wpadki próbuje się także Jerzy Maksymiuk. Ale robi to w mało przekonujący sposób. Twierdzi bowiem, że nie wiedział, że do oświadczenia owe 2 mln złotych powinien wpisać.

Wicemarszałek Sejmu Jarosław Kalinowski zapowiada, że jeśli sprawa trafi do Prezydium Sejmu i pojawi się wniosek, by skierować ją do prokuratury, on pierwszy za nim zagłosuje. Nie może być innego traktowania radnego, wójta, burmistrza, prezydenta a innego posła. Wręcz odwrotnie - poseł powinien być traktowany z jeszcze większą surowością - uważa Kalinowski.

Dodajmy, że za zatajenie informacji w oświadczeniu majątkowym grożą trzy lata więzienia.