5 lat temu premier Jarosław Kaczyński miał przekazać Andrzejowi Lepperowi kod DNA dziecka bohaterki afery "praca za seks", zanim prokuratura zbadała, czy szef Samoobrony jest ojcem - donosi "Gazeta Wyborcza". Sprawa wyszła na jaw podczas procesu Kaczyński kontra Roman Giertych

Dwa lata temu Kaczyński pozwał Giertycha za to, że ten publicznie twierdził, że prezes PiS jako szef rządu zbierał haki na opozycję i własnych koalicjantów. Janusz Kaczmarek, ówczesny zastępca prokuratora generalnego Zbigniewa Ziobry, zeznał, że przekazał test DNA dziecka Anety Krawczyk przełożonemu, a ten chciał z nim zapoznać Kaczyńskiego. Ziobro temu zaprzecza. Z kolei kolega Giertycha z LPR Wojciech Wierzejski zeznał, że Lepper mówił, iż "Jarosław Kaczyński dał mu wyniki testów DNA, by sprawdził, czy jest ojcem dziecka Anety Krwaczyk". Od tego momentu złagodził kurs wobec Kaczyńskiego, a Samoobrona głosowała w interesie PiS bez negocjacji - ocenił.

Gdy w grudniu 2006 r. wybuchła seksafera, premier Kaczyński najpierw twierdził, że nie zagraża ona koalicji PiS-Samoobrona-LPR, że chodzi jedynie o "odpowiedzialność pewnych osób za nadużycia obyczajowe". Ale opozycja żądała dymisji Leppera. W końcu Kaczyński oświadczył, że jeśli potwierdzi się, że szef Samoobrony jest ojcem dziecka Krawczyk, będzie to koniec koalicji.

Mając DNA dziecka, Lepper mógł sam sprawdzić, zanim zrobiła to prokuratura, czy rzeczywiście jest ojcem, jak domniemywała Aneta Krawczyk. A gdy się upewnił, że ojcem nie jest - mógł triumfalnie odpierać zarzuty.