Sekretarz stanu Florydy Katherine Harris ogłosiła w niedzielę wieczorem, że kandydat Republikanów George W.Bush został oficjalnym zwycięzcą wyborów prezydenckich w tym stanie. Gore nie uznaje jednak jego wygranej.

Bush uzyskał o 537 głosów więcej niż jego demokratyczny rywal Al Gore. Bush zdobył 2.912.790 głosów, podczas gdy Gore - 2.912.253 głosy. Przewaga Busha po maszynowym liczeniu głosów - 930 głosów - zmniejszyła się zatem po ich ręcznym liczeniu w kilku hrabstwach, ale nie dosyć, by wysforować wiceprezydenta na czoło. W całej Florydzie głosowało 6 milionów osób. Zwolennicy Busha w Austin w Teksasie (którego Bush jest gubernatorem) powitali komunikat z Florydy wybuchem entuzjazmu. Wyniki wyborów w tym stanie decydują o rezultatach wyścigu do Białego Domu, gdyż zwycięzca dostaje 25 głosów elektorskich potrzebnych do przekroczenia niezbędnego do wygranej minimum 270 tych głosów.

Demokraci nie uznali jednak wyników podanych przez panią Harris. Natychmiast po jej komunikacie demokratyczny kandydat na wiceprezydenta senator Joe Lieberman oświadczył, że Gore i on sam zgłoszą w sądzie protest przeciwko podanym na Florydzie rezultatom. Lieberman podkreślił, że pani Harris nie uwzględniła wyników ręcznego liczenia głosów w hrabstwie Palm Beach, pod pretekstem, że tamtejsza komisja wyborcza nie zdążyła z ręcznym liczeniem i dostarczyła niekompletne wyniki. W hrabstwie tym po ręcznym liczeniu Gore zyskał dodatkowych 180 głosów. Senator zwrócił też uwagę, że nie policzono wielu spornych głosów, gdzie wyborcy nie perforowali prawidłowo kart wyborczych, choć mogły one być oddane na Gore'a. Zdaniem Liebermana, orzeczenie wyników na podstawie niepełnych obliczeń jest niezgodne z konstytucją. "Jest w naszym narodowym interesie, by zwycięzcą na Florydzie był ten, kto zdobył najwięcej głosów. Jak mamy uczyć nasze dzieci, że każdy głos się liczy, skoro nie chcemy się postarać, aby policzyć każdy głos" - powiedział Lieberman.

Przedstawiciel sztabu Busha, były sekretarz stanu James Baker, ripostował w chwilę potem, że należy skończyć z procesowaniem się i uznać podane w niedzielę wyniki za ostateczne. Gore ma w poniedziałek przemówić w telewizji i wyjaśnić motywy nieuznania zwycięstwa Busha. Walka w sądach o prezydenturę może przedłużyć konflikt o dalsze kilka tygodni - przewiduje to między innymi przywódca Demokratów w Izbie Reprezentantów, Dick Gephardt.

W najbliższy piątek sprawą sporu na Florydzie zajmie się Sąd Najwyższy USA. Będzie on rozpatrywał apelację Republikanów od werdyktu Sądu Najwyższego na Florydzie, który nakazał uwzględnić wyniki ręcznego liczenia głosów w ostatecznych rezultatach wyborów w tym stanie.

Opinie amerykańskiej prasy

Jako przegrywający Gore musi udowodnić, że wynik wyborów jest błędny. Musi zdobyć brakujących mu do zwycięstwa 538 głosów pisze "The Washington Post". W tym celu wstępuje jednak na zupełnie nieznany teren, gdyż w historii jeszcze zaskarżenie wyników prezydenckiej elekcji na Florydzie nigdy się nie zdarzyło. Rezultat tych starań jest zupełną niewiadomą. Gore będzie się od tej pory starał odwrócić coś co się stało, bo nie zdołał już temu zapobiec pisze tymczasem "The New York Times". Czasu ma jednak niewiele nie tylko prawnie. Elektorzy muszą być wybrani najpóźniej za 16 dni, ale także politycznie. Amerykanie mogą uznać, że wystarczy już tej szarpaniny. Paradoksalnie fakt, że na wniosek Busha sprawą zajmie się jeszcze Sąd Najwyższy daje Demokratom nieco szans. Nie są jedynymi, którzy jeszcze idą do sądu. To co było złe stanie się jeszcze gorsze komentuje "Los Angeles Times". Obie ekipy mają do dyspozycji tylko najcięższą amunicję a wzajemne antagonizmy nieustannie rosną. Właściwie jedynym rozwiązaniem byłoby przyznanie przez sądy prawa do przeliczania ręcznego głosów w spornych hrabstwach przy założeniu, że wynik nadal okaże się korzystny dla Busha. Każde inne rozwiązanie może prowadzić do zamieszania jakiego w tym kraju jeszcze nie było dramatycznie obniżającego pozycję tego, który w końcu okazałby się zwycięzcą.

11:45