Warszawa - bez metra w nocy. Poza godzinami szczytu - mniej kursów autobusów i tramwajów. Niewykluczone, że skrócone zostaną trasy. To wszystko wynik cięć w stołecznym budżecie. W przyszłym roku stolica przeznaczy na komunikację publiczną o 190 milionów złotych mniej, niż przewidywał projekt. Tak zdecydowali radni.

Pasażerowie odczują zmiany już w styczniu. W pierwszej kolejności pod nóż pójdą najdroższe w utrzymaniu nocne kursy metra. Leszek Ruta, prezes Zarządu Transportu Miejskiego, dodaje, że kolejny krok to skracanie najmniej popularnych linii autobusowych i tramwajowych oraz ograniczanie liczby kursów poza godzinami szczytu.

Prawdopodobnie zniknie też wspólny bilet dla całej aglomeracji warszawskiej. Jak już się okaże, że jest tak źle, jak nasz skarbnik zakłada, to nasz plan minimum jest taki, żeby chociażby utrzymać (bilet) w pierwszej strefie - mówi Ruta. To oznacza, że z biletem miejskim będzie można poruszać się tylko w granicach Warszawy.

Pasażerowie: Fatalne rozwiązanie

Co na to pasażerowie? Już teraz wygląda to tragicznie. Szczerze mówiąc, przypomina to relację Kalkuta - Delhi, gdzie wszyscy się pchają. Przydałby się taki "upychacz" jak w Tokio albo Paryżu. W związku z tym podwyżki od przyszłego roku i zmniejszenie ilości transportu, czyli tak naprawdę zmniejszenie jakości usługi, to jest moim zdaniem fatalne rozwiązanie - mówiła naszemu reporterowi mieszkanka Warszawy.

Hanna Gronkiewicz - Waltz: Musimy rezygnować z luksusów


Powstaje pytanie, po co likwidować połączenia, skoro od stycznia w Warszawie drożeją bilety. Jak się jednak okazuje, pieniądze z droższych biletów mają pójść na nowy tabor, a po drugie, jak tłumaczy prezydent stolicy, kasując bilet, pasażer wcale nie kasuje kosztu swojego przejazdu. My dopłacamy ponad 60 procent do każdego biletu i każdy mieszkaniec Warszawy musi wiedzieć, że płaci około 30 procent za swój bilet - mówi Hanna Gronkiewicz - Waltz. Dodaje, że ponieważ wydatki na komunikację to największa pozycja w budżecie miasta - 2 mld złotych - tam będą największe cięcia.