48 aktywistów LGBT zatrzymała stołeczna policja w czasie piątkowego protestu i przepychanek między demonstrantami a policjantami na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie - taką informację przekazała Komenda Stołeczna na Twitterze. Protest zorganizowany został w obronie aresztowanej tego dnia aktywistki. Policja donosi o podjęciu działań wobec najbardziej agresywnych uczestników demonstracji, protestujący mówią o brutalności policji. Poseł Lewicy Krzysztof Śmiszek, który w nocy pojawił się wraz z innymi parlamentarzystami na komendzie przy ul. Wilczej, relacjonował natomiast, że obrońcom zatrzymanych przez kilka godzin uniemożliwiano kontakt z klientami.

"W związku z wczorajszym czynnym zbiegowiskiem zatrzymano 48 osób. Czynności procesowe zostaną zrealizowane z udziałem obrońców. Prowadzone będą także w związku ze znieważeniem policjanta, jak również uszkodzeniem radiowozu. O zatrzymaniach poinformowano prokuraturę" - czytamy w tweecie opublikowanym na profilu KSP.

Protest przeciw aresztowaniu aktywistki LGBT. Doszło do przepychanek z policją

Przypomnijmy, w piątek po południu przed warszawską siedzibą Kampanii Przeciw Homofobii zorganizowano protest przeciwko decyzji sądu o dwumiesięcznym areszcie dla aktywistki LGBT Małgorzaty "Margot" Sz. (formalnie: Michała Sz.), następnie protestujący przeszli na Krakowskie Przedmieście, gdzie doszło do starć z policją.

Rzeczniczka Prokuratury Okręgowej w Warszawie Aleksandra Skrzyniarz przekazała dzisiaj, że "Michał Sz., aktywista LGBT, podejrzany jest o dokonanie 27 czerwca 2020 roku czynu chuligańskiego polegającego udziale w zbiegowisku, brutalnym zaatakowaniu działacza Fundacji Pro Life oraz niszczeniu mienia należącego do fundacji".

Jak informowała wcześniej prokuratura, aktywiście zarzucono, że w trakcie czerwcowego zajścia przewrócił obecnego na miejscu Łukasza K. na chodnik, czym spowodował u niego obrażenia pleców i lewego nadgarstka, a także szarpał i popychał mężczyznę "w celu zmuszenia pokrzywdzonego do zaprzestania nagrywania przebiegu zdarzenia".

"Niszczenie mienia" miało natomiast polegać na uszkodzeniu samochodu należącego do fundacji: wartość strat wyniosła - jak informowali śledczy - ponad 6 tysięcy złotych.

Według aktywistów LGBT, z furgonetki emitowane były krzywdzące i nieprawdziwe informacje nt. osób homoseksualnych. 

Jak podała prokuratura, Michałowi Sz. vel Margot grozi do 5 lat więzienia.

Pierwotnie wobec Sz. zastosowano policyjny dozór i poręczenie w kwocie 7 tysięcy złotych, ale w piątek, po zażaleniu prokuratury, Sąd Okręgowy w Warszawie zdecydował o dwumiesięcznym areszcie.

Kiedy Małgorzata Sz. została zatrzymana w piątek na Krakowskim Przedmieściu, inni aktywiści próbowali, siedząc na jezdni, blokować przejazd radiowozu, w którym siedziała Sz. Auto otoczył wówczas policyjny kordon. Gdy samochód z aktywistką ruszył, doszło do przepychanek z eskortującą auto policją. Kilka osób upadło na ziemię i zostało przytrzymanych przez funkcjonariuszy.

Protest trwał również po odjeździe radiowozu z Małgorzatą Sz.

Aktywiści byli zatrzymywani przez policjantów, a niektórzy blokowali policyjne samochody, w których znajdowały się zatrzymane osoby.

Protestujący wykrzykiwali hasła: "Faszyści, policja - jedna koalicja", "Solidarność naszą bronią" czy "Zamkniecie jedną, przyjdą następne". Mieli ze sobą tęczowe flagi, wielu miało na twarzach maseczki w tęczowych kolorach.

Według rzecznika Komendy Stołecznej Policji nadkom. Sylwestra Marczaka, tłum zebrany na Krakowskim Przedmieściu zachowywał się agresywnie i utrudniał działania policjantów. Demonstranci mieli również uszkodzić radiowóz.

Jak podał nadkom. Marczak, po przyjeździe dodatkowych sił policja rozpoczęła działania wobec najbardziej agresywnych osób.

Rzecznik KSP: Zatrzymanie Michała Sz. było związane z przestępstwem. Natomiast część osób z autorytetem próbuje sprowadzić nasze działania w innym kierunku

Dzisiaj nadkom. Sylwester Marczak podkreślił, że policja działała w związku z "nakazem zatrzymania" Michała Sz." (identyfikującego się, przypomnijmy, jako kobieta Małgorzata "Margot" Sz.).

"Jak tylko mężczyzna został zatrzymany i wprowadzony do radiowozu, grupa osób wskoczyła na radiowóz i zaczęła po nim skakać" - relacjonował Marczak.

"W tym przypadku podjęliśmy działania, aby zapewnić bezpieczeństwo zarówno policjantów, osoby zatrzymanej, jak i bezpieczeństwo Bazyliki Świętego Krzyża, gdyż celem części tych osób był wspomniany kościół" - kontynuował.

Dodał, że w momencie, kiedy pojawiły się "kolejne siły i środki", policja przystąpiła do "zdecydowanych działań".

"W tym przypadku chodziło o art. 254 par. 1 Kodeksu karnego, czyli czynny udział w zbiegowisku. Ten występek przeciwko porządkowi publicznemu zagrożony jest karą pozbawienia wolności do lat 3" - przekazał następnie rzecznik stołecznej policji.

Zaznaczył, że działania policjantów związane były "nakazem dot. zatrzymania Michała Sz., związanym z przestępstwem m.in. zmuszenia do określonego zachowania", i nie miały "nic wspólnego ze znieważeniem pomników i obrazą uczuć religijnych".

"Część osób z autorytetem, wśród nich są politycy, próbuje sprowadzić nasze działania w innym kierunku jak tylko reakcje na popełnione przestępstwa" - podkreślił Sylwester Marczak.

Jeden z zatrzymanych: Policjant zaczął mnie dusić. Przestał dopiero wtedy, kiedy podbiegł ktoś z kamerą

Uczestnicy protestu zwracali natomiast uwagę na brutalność policji.

"Zostałem brutalnie złapany za szyję i barki. Byłem w szoku. Zupełnie zaskoczony. Zdołałem zapytać policjanta o powód zatrzymania i wtedy odpowiedział: ‘Ty chu**, nie ze mną te numery’ i zaczął mnie dusić. Zobaczyłem światło, bo podbiegł ktoś z kamerą, i poczułem, że dopiero wtedy przestał mnie dusić" - relacjonował w rozmowie z "Gazetą Wyborczą" Iwo Kondefer, jeden z zatrzymanych.

"Trzech (policjantów) ciągnęło mnie i dopiero, kiedy zainterweniowały posłanki, policjanci przestali stosować wobec mnie przemoc" - dodał.

Poseł Krzysztof Śmiszek: "Obrońcy byli na komisariacie i uniemożliwiono im kontakt z klientami"

"Widziałem zdjęcia, które zrobiła Klaudia Jachira, młodej osoby z butem policjanta na twarzy" - zaznaczył z kolei w rozmowie z "Wyborczą" Krzysztof Śmiszek, poseł Lewicy, który wraz z innymi parlamentarzystami był w nocy z piątku na sobotę na komendzie przy ul. Wilczej.

"Mamy do czynienia z błędem policji, która powinna od razu szybko zareagować albo w spokojniejszy sposób to rozwiązać. Po raz kolejny doszło do eskalacji konfliktu, do pokazania siły policji i mam takie wrażenie, że było to celowe. To jest moim zdaniem działanie, które ma na celu wywołać efekt mrożący: trzy razy, obywatelu, się zastanowisz w przyszłości, czy chcesz podnieść rękę na wartości, które PiS uznaje za święte. Dla mnie to jest coś charakterystycznego dla quasi-policyjnego państwa" - komentował Śmiszek.

Stwierdził również, że w jego ocenie "zachodzą duże podejrzenia odnośnie naruszenia podstawowego prawa obywatelskiego, jakim jest prawo do obrońcy od pierwszego momentu, czyli zatrzymania".

Jak mówił: "Obrońcy (zatrzymanych - przyp. RMF) byli na komisariacie i uniemożliwiono im kontakt z klientami. Dopiero po kilku godzinach część z obrońców mogła porozmawiać ze swoimi klientami, ale tylko przez chwilę".