Po raz pierwszy Sąd Najwyższy uznał protest wyborczy. Chodzi o zarzut uniemożliwienia głosowania w wyborach prezydenckich.

Stanisław R., który czasowo przebywał poza miejscem zameldowania - wpisał się na listę wyborców w miejscu, gdzie miał głosować. Tymczasem do jego macierzystego urzędu miasta sąd przysłał zawiadomienie, że mężczyzna o podobnym nazwisku jest pozbawiony praw publicznych. Informacja ta dotarła do urzędu, w którym mężczyzna miał głosować. Dlatego Stanisław R. został skreślony z listy wyborców.

Sąd Najwyższy uznał zatem, że zarzut na podstawie którego wniesiono protest wyborczy był zasadny, lecz naruszenie przepisów nie miało wpływu na wynik wyborów.