Nie tylko w polskim parlamencie deputowani wysoko oceniają swoja prace. W miniony weekend niemieccy parlamentarzyści mocno się postarali o podwyżki diet i zdecydowali, że wzrosną one o blisko 9 procent. To chyba bożonarodzeniowy prezent - rozpisuje się dziennik „Bild”. Od nowego roku do parlamentarnej pensji wynoszącej już prawie 7000 euro dodanych zostanie 330 euro, a od roku 2009 kolejnych 300. No cóż, władza ma pierwszeństwo. W Bundestagu takie sprawy można załatwić dosłownie od ręki, podczas gdy niemieckie związki zawodowe miesiącami walczą o dwuprocentowe podwyżki dla zwykłych pracowników.

Prezent, który zrobili sobie deputowani kosztować będzie niemieckich podatników blisko 4 mln euro rocznie. Ale przecież kasa nie jest problemem, bo tutejsza gospodarka po latach stagnacji znów przeżywa najlepsze lata. Zmalało bezrobocie, deficyt budżetowy nie rośnie już w szybkim tempie, a wzrost gospodarczy jest zadowalający. Nie ma więc przeciwwskazań, by odpowiedzialni za kreowanie polityki, przyznali sobie nowe pensje. Szkoda tylko, że zapomniano o zwykłych ludziach. Ci bezskutecznie walczą o podwyżki, choćby te dwuprocentowe. A przecież życie w Niemczech zdrożało. Podstawową przyczyną jest wzrost VAT-u o trzy punkty procentowe.

Skoro niemiecki budżet ma się dobrze, dlaczego tutejszy fiskus ściga bezwzględnie przeciętnego podatnika. Nawet niewielkie spóźnienie w złożeniu deklaracji, lub w przelaniu zaliczki podatkowej grozi sporymi sankcjami. Odpowiedź jaką usłyszałem u źródła brzmiała : „mamy takie zalecenia, bo w kasie brakuje pieniędzy”.

No cóż, przekonałem się do jednego.............Nie ważne, gdzie gra się w politycznego pokera, czy to w Niemczech, czy w Polsce, ten kto dorwie do koryta, nie podzieli się z innymi. Ale takie jest prawo natury. Jeden z psich psychologów powiedział mi kiedyś coś mądrego. Chcesz dobrze wychować swojego pupila, zapomnij o ludzkich zasadach demokracji. Coś w tym jest!!