Na Florydzie trwa ponowne przeliczanie głosów oddanych w wyborach prezydenckich. Być może wynik poznamy dziś wieczorem, jednak konieczność doliczenia wszystkich głosów, które przyjdą pocztą może opóźnić jego ogłoszenie jeszcze nawet o 10 dni.

Gore ma w tej chwili 260 głosów, Bush o 14 mniej. Wciąż nie ma wyników ze stanu Oregon. Ale oczy wszystkich zwrócone są na Florydę - tam można zyskać 25 głosów elektorskich. Początkowo podawano, że na Florydzie zwyciężył Bush. Gdyby tak się stało, Republikanin miałby 271 głosów elektorskich i zostałby nowym prezydentem USA. Jednak później okazało się, że różnica głosów oddanych przez mieszkańców Florydy jest zbyt mała, aby można było mówić o definitywnym triumfie Busha. Przy 6 milionach głosujących, Republikanin wyprzedził Demokratę o niecałe 800 głosów! Zgodnie z ordynacją wyborczą Florydy, przy tak małej różnicy konieczne jest ponowne przeliczenie głosów, nawet jeśli żaden z kandydatów o to nie prosi.

George W Bush jest przekonany, że to właśnie on będzie zwycięzcą: "Z doniesień z Florydy wynika, że zwycięstwo w tym stanie odniosłem ja i Dick Cheney. Jeśli potwierdzi to kolejne przeliczenie głosów wtedy wygraliśmy wybory". Al Gore był zdecydowanie mniejszym optymistą: "Musimy rozwiązać kwestię tych wyborów w sposób uczciwy, bezpośredni i w pełni zgodny z naszą konstytucją i prawami. Mimo, że wraz z Joe Libermanem zwyciężyliśmy w głosowaniu powszechnym, zgodnie z konstytucją nowym prezydentem zostaje ten, kto dostanie więcej głosów elektorskich"

Jeśli Floryda pozostanie w rękach Republikanów a Bush zostanie prezydentem, powtórzy się sytuacja z roku 1888, kiedy również kandydat, który zwyciężył w głosowaniu powszechnym przegrał wybory prezydenckie głosami elektorskimi.

Powyborcza konfuzja

Całe zamieszanie doprowadziło już do kilku kuriozalnych sytuacji. Al Gore zdążył pogratulować Bushowi wyborczego triumfu - później oświadczenie odwołał. Również zagraniczni przywódcy wstrzymali się z wysłaniem gotowych depesz gratulacyjnych, zaadresowanych do kandydata Republikanów. Największy dziennik japoński "Asahi" rozpoczął już dystrybucję specjalnego wydania, poświęconego zwycięstwu Busha. Kiedy z USA nadeszła wiadomość, że sprawa nie jest jeszcze przesądzona, cały nakład wycofano, telefonując do kierowców ciężarówek z poleceniem powrotu do drukarni. Inny japoński dziennik "Gendai" nie zdążył. Środowe wydanie ukazało się z informacją o sukcesie Busha. Pospieszył się nieco prezydent Korei Południowej Kim Dae Dzung, który już wysłał Bushowi gratulacje. Najsprytniejszy okazał się szef brytyjskiej dyplomacji Robin Cook. "Gratuluję Bushowi - ale pod warunkiem, że rzeczywiście wygrał" - oświadczył przed telewizyjnymi kamerami.

Senator Clinton, Hillary

Jednocześnie z wyborami prezydenckimi odbywały się wybory do amerykańskiego Kongresu. Republikanie utrzymali swą przewagę w Izbie Reprezentatów. Kontrolują niższą izbę amerykańskiego Kongresu nieprzerwanie od sześciu lat. Wszystko wskazuje na to,że będą mieć również przewagę w Senacie. W Nowym Jorku w tej walce, ze starcia z Republikanami zwycięsko wyszła jednak Hillary Clinton. Jest pierwszą w historii Pierwszą Damą, która wygrała senatorski mandat:

"Dziękuję, że otwarliście umysły i serca, że dostrzegliście możliwości tego, co wspólnie możemy razem zrobić dla naszych dzieci i dla naszej przyszłości jako narodu i państwa. Bardzo jestem wam wdzięczna, że daliście mi szansę by wam służyć".

Sukces w wyborach otwiera jej drogę do dalszej kariery politycznej. W USA uważa się powszechnie, że ambicje polityczne pani Clinton nie kończą się na mandacie senatora i że za cztery lub osiem lat zgłosi ona swoją kandydaturę na prezydenta z ramienia Partii Demokratycznej.

W Warszawie Bush

Prezydenta USA wybierano także w Warszawie. Goście zaproszeni przez ambasadę amerykańską na wyborczy wieczór do hotelu Marriott mieli okazję, bez względu na posiadane obywatelstwo, nieoficjalnie oddać swój głos w amerykańskich wyborach prezydenckich. Minimalnie wygrał George W. Bush: 339 do 327 głosów oddanych na Alberta Gore'a. Posłuchaj relacji reportera radia RMF, Konrada Piaseckiego:

Nieco statystyki

Tegoroczne wybory określane są przez komentatorów najbardziej zaciętymi od kilkudziesięciu lat. Do ostatniej chwili z sondaży nie wynikało, kto zostanie przywódcą najpotężniejszego państwa świata. George W. Bush miał niewielką przewagę, ale to mniej więcej tyle, ile wynosi błąd statystyczny. Według ostatniego sondażu Gallupa, George Bush miał dwupunktową przewagę nad swym rywalem: 48 do 46. Z kolei z ostatniego sondażu Reutersa i MSNBC, Bush utracił jednopunktową przewagę, jaką miał nad Gore'em w ciągu kilku poprzednich dni i że wiceprezydent wyprzedził gubernatora Teksasu o dwa punkty procentowe. Inne sondaże dawały jednak nadal 2-3-procentową przewagę Bushowi. W tym roku do urn stawiła się rekordowa liczba osób - szacuje się, że frekwencja może być większa niż 50 procent. Być może stało się tak dlatego, że oba komitety wyborcze wykonały bezprecedensową pracę by zachęcić swych sympatyków do głosowania. Reupublikanie przyznali, że wysłali ponad 100 milionów listów do potencjalnych wyborców, odbyli też ponad 60 milionów rozmów telefonicznych. Oblicza się, że każdy głos w tej kampanii kosztował 30 dolarów.

foto: EPA

06:45